wtorek, 20 września 2016

"I nie urodziłem się wielkim, potężnym dębem, gonną olchą. I nie urodziłem się niczym innym, tylko tym, czym jestem. I nie urodziłem się z pozorami. Tylko z nerwami. Z nerwami tuż pod cieniutką skórką."- Edward Stachura

Fresher to student lub studentka pierwszego roku studiów pierwszego stopnia w Wielkiej Brytanii. Freshers' Week to nie mniej, nie więcej jak tydzień powitalno-wprowadzający dla nowych studentów i studentek danej uczelni, podczas którego odbywa się jedno czy dwa spotkania na uczelni, kilka wydarzeń i cała masa imprez, których celem jest wprowadzić się w stan nietrzeźwości w miejscu, z którego średnio wiadomo jak wrócić do domu, z ludźmi, których imion się nie pamięta, za pieniądze, które babcia z dziadkiem sprezentowali na uniwersytecką wyprawkę.

Teoretycznie niedziela (17.09) to jeszcze nie freshers', ale skoro i tak omijam ostre chlanie i imprezy, które są jego kwintesencją to równie dobrze mogę uznać, że dla mnie zaczął się w niedzielę wycieczką po Leeds organizowaną przez Student Union (Zrzeszenie Studentów); w niemiecko-czesko-chińsko-japońsko-libijsko-brytyjsko-polsko-nambijskiej grupie oprowadzanej przez doktoranta z Meksyku przeszliśmy się po ścisłym centrum miasta, a głównym celem wycieczki było pokazanie nam najtańszych miejsc do żywienia się i przeżycia, dworzec kolejowy i kilka głównych zabytków.


Czuję silną potrzebę pójścia do informacji turystycznej i zwiedzenia miasta "po swojemu", bo nie podoba mi się, że nie podoba mi się to, co widziałam do tej pory (przestrzeń wydaje się strasznie klaustrofobiczna i strasznie niedobrze się tam czuję). Skoro mam tu być dłuższy czas to lepiej dla mnie, żebym znalazła swoje miejsce.

Poniżej piękności na które można natknąć się pokonując dystans akademik-uczelnia pieszo.

panorama mieszkalnej części miasta
Odległości tylko wydają się takie duże- autobusem, z akademika na uczelnię jestem w stanie dojechać w niecałe 15 minut. Bez korków ;)

Na dobrą sprawę z kampusu uczelni można byłoby nie schodzić- jest tam między innymi supermarket, dwie sceny teatralne (na 180 i 50 widzów), sala koncertowa, klub, bar, kawiarnia, targ rolny (w poniedziałki), galeria sztuki, muzeum, szpital i centrum medyczne. Właśnie to ostatnie interesowało mnie tego dnia najbardziej- po wypełnieniu kilku druczków okazało się (W KOŃCU), że jako studentka Uniwersytetu w Leeds jestem ubezpieczona, z którego to przywileju pani w rejestracji kazała mi od razu skorzystać szczepiąc mnie przeciwko zapaleniu opon mózgowych. Tyle wygrać.

Niemalże filmowe ulotki w poczekalni.

No, poniedziałek (18.09), na oficjalne rozpoczęcie Freshers' Week, wybrałam się na wycieczkę po Brotherton Library- największej bibliotece na kampusie, w której mieszczą się zbiory dotyczące przedmiotów humanistycznych, nauk społecznych, prawa i tzw. "kolekcji specjalnych" (czyli np. manuskrypki Szekspira i sióstr Bronte). Wybudowana po 1939 roku  odróżnia się od bardziej tradycyjnych budynków z czerwonej cegły, ale jakie robi wrażenie! Ma wielką kopułę wzorowaną na londyńskiej, parter pełny książek, dwa piętra nad parterem i dwa piętra pod ziemią, dodatkowe skrzydła, dobudówki, ilość zgromadzonej wiedzy sprawia, że student czuje się mały, malutki.  

wieża  budynku biblioteki będąca symbolem (i logo) uniwersytetu

Tego dnia mogłam też spróbować się odnaleźć w największym wykładowym audytorium- wszyscy studenci i studentki Szkoły Języków, Kultur i Społeczeństw (podpadającej pod Wydział Humanistyczny) musieli stawić się na obowiązkowym spotkaniu wprowadzającym, które było o tyle wprowadzające, że wiemy która sala, to ta główna sala oraz, że pierwszy rok nie liczy nam się do dyplomu, ale mamy "wyrabiać dobre nawyki akademickie", które bezpośrednio po wykładzie poszłam rozwijać do Biblioteki Brotherton, która poza niesamowitą przestrzenią i wszystkimi książkami z mojej listy obowiązkowych czytań na jedne z zajęć dysponuje niesamowicie niewygodnymi krzesłami.

Skromny wycinek tego, co powinnam przeczytać

(a że naokoło odbywał się kolejny Targ Stowarzyszeń Studenckich dostała kolejne kupony na pizzę za funta zamiast za 11 i wielką wielorazową torbę na zakupy z drewnianą łyżką, golarką, proszkiem do prania i innymi drobiazgami w środku. Czuję się jak łowczyni promocji z programów na TLC. I znowu nas nakarmili w akademiku, wegetariańskie burgery w zamian za wysłuchanie prezentacji o zasadach mieszkania tam? ZAWSZE.)

Uff, dopiero wtorek (20.09)? Nie jestem w Anglii nawet tydzień, a już czuję się jakby to było całe życie. Stresuję się całą tą powagą instytucji, mam wrażenie, że wszyscy wiedzą coś, czego ja nie wiem (chociaż w poniedziałek na spotkaniu wprowadzającym usłyszeliśmy, że mamy tak nie myśleć, bo "to najnormalniej w świecie nieprawda"), wypadają mi włosy i znowu obgryzam paznokcie.

Wtorek- dzień spotkania wprowadzającego dla studentów katedry Arabistyki i Studiów nad Islamem i Bliskim Wschodem, które zupełnie przypadkiem nachodziło mi pół godziny na spotkanie Szkoły Nauk Politycznych i Międzynarodowych, na którym też powinnam być.

(te wszystkie podziały na katedry i wydziały biorę absolutnie z powietrza. Studiuję na Faculty of Arts, w skład którego wchodzi School of Languages, Cultures and Societies, w ramach której studiuję na Department of Arabic, Islamic and Middle Eastern Studies. To są moje "wydziały-matki", bo dodatkowo w ramach łączonego kierunku studiuję Rozwój międzynarodowy w ramach School of Politics and International Studies, które podpada pod Faculty of Education, Social Sciences and Law. Widzicie teraz, czemu gryzę paznokcie?)

Na spotkaniu siedziałam koło dziewczyny, która zaraz po tym, jak pokonałyśmy jakieś osiem pięter i powiedziała mi co studiuje (Hiszpański z Arabskim), wyznała, że spała tego dnia trzy godziny bo była na imprezie, a jej znajomi stwierdzili, że olewają swoje wprowadzenie. #Freshers'

Czym ja się w ogóle martwię?

Reflektowałam nad tym pytaniem kolejną godzinę na spotkaniu Szkoły Nauk Politycznych i Międzynarodowych, na którym mówiono dokładnie to samo, co na poprzednich dwóch spotkaniach- przykładaj się, przychodź na zajęcia, zaznaczaj się na liście obecności poprzez połączenie swojej uniwersyteckiej aplikacji z bluetooth, zanim zrobisz cokolwiek zastanów się, czy to pomoże twojej przyszłej karierze, karierze, karierze...kar...ie...rze...kaaaar...ieeeee...rzeeeeee.

Kapitalizm i żadna edukacja dla edukacji, edukacja dla kariery, szybko, szybko, spienięż się.

BEŁT.

(ale to już moja interpretacja, nic takiego nie padło wprost)

I tak jakoś mi się zrobiło ciężko, syndrom dnia któregośtam, PoCoSięWToWładowałam, CoJaTuWOgóleRobię, JestemLeniwąBułąINieOgarnę. (bo nie jestem głupia, więc tego sobie nie mówię).

Ale zjadłam zapakowaną wcześniej kanapeczkę, ciasteczko (za free), cieplutką kawusię (też za freeZjadam kanapeczke, ciasteczko (za free), cieplutka kawusie (tez za free, jednak coś dobrego wynika z tego całego Freshers' Week), wylalam sie Oli, ktora od chwili jest na Erasmusie i usłyszałam "JA TEŻ" i mamie (chwalic internet) i już idąc na warsztat o cytowaniu w tekstach akademickich było mi dużo lepiej.

Popieranie swojego warsztatu legową metaforą.

A że czytanie zadane na pierwszy tydzień samo się nie zrobi, tym razem rozsiadłam się Laidlaw, drugiej z czterech uniwersyteckich bibliotek- tej mniejszej, nowocześniejszej, z większą ilością światła dziennego i jakieś milion razy wygodniejszymi krzesłami.


A po południu W KOŃCU udało mi się dodzwonić samanawetniewiemdokońcagdzie, żeby umówić się na spotkanie w celu uzyskania National Insurance Number zezwalający na podjęcie legalnej pracy w Wielkiej Brytanii.

Dodzwonić się do nich to był wyczyn. Robiłam to kilkukrotnie, linia za każdym razem była zajęta i za każdym razem żeby "umilić mi czas oczekiwania" puszczano mi zapętlony fragment Czterech Pór Roku Vivaldiego, który po dziesiątej minucie przestaje być uroczy. Gdy dodzwoniłam się dzisiaj rano, okazało się, że jestem totalnie nie gotowa odpowiedzieć na pytanie o mój kod pocztowy, więc poproszono mnie o zadzwonienie ponownie, gdy się do rozmowy przygotuję (i, of course, że musiałam się dopytywać co to znaczy "przygotować się", bo najwyraźniej wiedza, które dane są potrzebne jest dla wszystkich naturalna).

Zadzwoniłam ponownie, gotowa na kolejną porcję Vivaldiego i starcie z brytyjską biurokracją. I, uff, mam spotkanie za tydzień, dwie godziny po skończeniu zajęć, idealnie, żeby się odnaleźć. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz