czwartek, 19 stycznia 2017

Sesja w Anglii, czyli jak zadbać o studenta.

Dwanaście lat edukacji przeżyłam w przemocowym systemie, w którym PaniOdChemii bezkarnie poddawała się czerpaniu przyjemności z doprowadzania kogoś do płaczu, a PanOdPO wydzierał się, pastwił i mówił rzeczy niebywale seksistowskie. Bo mógł.

Przeżywam sobie niektóre sceny w głowie raz jeszcze (te od wczesnej podstawówki aż do tej połowy liceum w której statusem Złotego Dziecka zdobyłam prawo opuszczania połowy lekcji oraz nauczyłam się, że cała szkoła może mi co najwyżej naskoczyć), tym razem odpyskowywując pedagogom używając mądrych słów lub trzaskając drzwiami i zgłaszając ich zachowanie Rzecznikowi Praw Obywatelskich.

Niezależnie od oceanu niezgody na istnienie polskiego systemu edukacji, który mam teraz w sobie, oduczenie się mechanizmów obronnych zapewniających przetrwanie w takiej strukturze, opuszczenie gardy, jest procesem niezmiernie powolnym, związanym z poczuciem ciągłego zagrożenia i zdziwienia.


Że jak to, wyniki nie są czytane na forum klasy?


Że jak to, wykładowca znajdzie czas poza swoimi godzinami pracy, żeby mi coś wytłumaczyć?


Że jak to, mogę zadać banalnie proste pytanie i dostanę odpowiedź nieopatrzoną komentarzem, że gdybym słuchała wcześniej, to bym wiedziała?


Że jak to, wykładowczyni sama przypomina nam, że po to ma maila, żebyśmy przed sesją zadawali jej pytania?


Że jak to, cała struktura uniwersytetu jest po to, żeby mi pomóc, a nie przeszkodzić?


Szczyt niedowierzania osiągnęłam przed sesją, gdy okazało się, że Zrzeszenie Studentów (Student Union) we współpracy z Uniwersytetem zaproponowało i wprowadziło rozwiązania, które dodatkowo mają nam ułatwić przygotowanie do egzaminów. Poniżej przedstawiam niektóre z nich.

1. Przedłużenie czasu działania bibliotek
Na kampusie są cztery biblioteki dostępne dla studentów (czyli ponad 3600 miejsc do pracy indywidualnej i grupowej) z których trzy w czasie semestru otwarte są od 8 rano do północy. Podczas sesji jedna z nich otwarta jest przez 24 godziny, 7 dni w tygodniu. Czemu? "Ponieważ wiemy, że nie wszyscy studenci pracują najlepiej w tym samym trybie."

"Bieżąca ilość miejsc zajętych przez rzeczy, nie ludzi: 61. Jeżeli musisz opuścić bibliotekę na ponad 30 minut, weź swoje rzeczy ze sobą. Szukasz miejsca? (lista nowych miejsc do nauki)"

2. Przedłużenie czasu działania... wszystkiego
Wolisz się uczyć w miejscu, w którym można jeść? No problem, przestrzeń stołówkowa w budynku Zrzeszenia jest otwarta do 3 rano. Zapewnia również darmowe przekąski i napoje.

3. Lampy antydepresyjne.
Czujesz, że masz za mało witaminy D i najchętniej poleżałbyś na plaży? Nic prostszego. Wpadnij do Kawiarni Światła posiedzieć koło lampą antydepresyjną żeby odpocząć przy muzyce relaksacyjnej, wypić coś ciepłego i wziąć udział w warsztatach z jogi, uważności, medytacji, ogrodnictwa lub pokolorować kolorowankę. Zrelaksowany student to produktywny student.

4. Dogoterapia
Nic tak nie poprawia humoru jak przytulenie się do pieska, szczególnie, jeżeli tęsknisz za swoim zwierzakiem. Na zapisy, za darmo. Miejsca wychodzą w ciągu mrugnięcia okiem.

5. Darmowe śniadania
Głowa pracuje lepiej, gdy jest się najedzonym. W dni robocze od 8 do 9 rano na kampusie można dostać darmową kanapkę z bekonem, kiełbaską, wegetariańską kiełbaską lub owsiankę.

6. Centrum Doradztwa i całodobowy telefon wsparcia
Działające przez cały rok i zajmujące się wszystkim od problemów akademickich i radzenia sobie ze stresem, przez płacenie podatków, aż po informacje gdzie można znaleźć darmowe prezerwatywy.

7. Festiwal Zdrowia i Dobrego Samopoczucia
A na kopa cały semestr, już po egzaminach, odbywa się jednodniowy festiwal podczas którego można wziąć udział w zajęciach z jogi, dostać darmowe obcięcie włosów, zobaczyć demonstrację wegańskiego gotowania, potańczyć z rana i wiele więcej.

W ciągu dwóch tygodni podeszłam do czterech z pięciu przykazanych egzaminów. Gdy zaczynał się pierwszy, dopiero lądowałam 130 kilometrów od Leeds po tym, gdy mój "lot z bezpiecznym zapasem czasu" z Gdańska został odwołany. Spędziłam dodatkowe trzy dni pławiąc się w rodzicielskiej (i nie tylko) miłości, korzystając z rodzicielskich (tylko) zapasów żywnościowych, odkrywając uroki podróżowania bydgoską PESĄ, zwiedzając dworzec kolejowy Łodzi i myśląc, dokąd się zabiorę, gdy już napiszę mądre odpowiedzi na mądre pytania...

piątek, 6 stycznia 2017

Toruń. W mieście pierników i Kopernika.

Ostatnie trzy miesiące były niesamowicie edukujące i akademicko rozwojowe, jednak raczej mało ekscytujące. Ze względu na ograniczone zasoby (przede wszystkim czasowe; bilet na autokar można tutaj kupić taniej niż wejściówkę na imprezę, a ja przecież nie imprezuję) nie zobaczyłam tyle Wielkiej Brytanii ile bym sobie życzyła. Zaklęta w trójkącie Dom-Uniwersytet-Szkoła uświadomiłam sobie, że przez dobry miesiąc nie zawitałam nawet w centrum Leeds, nie mówiąc o wyjeździe gdziekolwiek.

Jeszcze chwila i od siedzenia domu wybuchłaby mi głowa.

I głównie przez wzgląd na akurat weekendowo-wypadową odległość od Gdańska padło na cudownie świąteczny Toruń. Wynajęliśmy pokój na przystrojonej lampkami starówce, skąd doskonale słyszeliśmy kościelne dzwony wygrywające kolędy oraz... okrzyki KODowej demonstracji. Rozważaliśmy przez chwilę dołączenie, tak dla aktywistycznej zasady, ale był piątek, było zimno i zmęczenie, więc postanowiliśmy poprzewracać się z boku na bok i nadrobić miesiąc niewidzenia się twarzą w twarz. Pożałowaliśmy tego następnego dnia rano, gdy po połączeniu się z wifi dotarł do nas powód demonstracji.

Spacerowaliśmy po mieście podziwiając jego przytłumioną przez mgłę urodę, marznąc, kupując upominki krewnym i znajomym królika, wyrzucając sobie brak udziału w zrywie narodowym poprzedniego wieczoru...


...aż natknęliśmy się na skandującą partię Razem i osoby z KODu, z którymi mogliśmy odkupić winy dnia poprzedniego.


Ze uspokojonymi (ale zdecydowanie nie spokojnymi) sumieniami kontynuowaliśmy samolubną i niewaleczną część weekendu, a z tryskającą optymizmem i wiedzą Agatą nie sposób było chodzić głodnym lub znudzonym. No, i wiem teraz, że "Turyści kupują pierniki w Toruńskim Koperniku. Toruńczycy kupują pierniki w sklepach spożywczych".


W Toruniu z łatwością można trafić na stare kamienice i szyldy z okresu drugiej wojny światowej. 


Ostatniego dnia pobytu zmęczeni zimnem postawiliśmy na muzea. Zaczęliśmy od Domu Kopernika z którym wiązałam duże nadzieje. Zwiedzenie zajęło nam niecałą godzinę i wywołało raczej zawód, niż zachwyt. Poza kilkoma pokojami stylizowanymi na historyczne wnętrza muzeum zapewniło jedynie zbiór kiepsko opisanych, wyglądających na przypadkowe przedmiotów.


Zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu Kamienica pod Gwiazdą w której można podziwiać sztukę Dalekiego Wschodu szczególnie Japońską i Chińską. Latem otwarty jest również ogród na tyłach kamienicy, w którym można się przespacerować i odpocząć. Tym razem ograniczyliśmy się wyłącznie do wystawy stałej.

Właśnie dlatego w naszej relacji zdjęcia robi głównie Buła. 

W Toruniu nie spędziliśmy dużo czasu i czuję pewny niedosyt. Miasto brzęczy życiem, jest pełne małych kawiarenek i restauracyjek, może pochwalić się obszerną i pełną legend starówką, ma swój jedyny i niepowtarzalny klimat. Zdecydowanie polecam na krótszy lub dłuższy wypad. Od razu ostrzegę jednak: przy dojazdach w dalsze części miasta używajcie autobusów, one nie serwują co przystanek cytatów, których nie powstydziłby się sam Paulo Coelho. ;)

niedziela, 1 stycznia 2017

Okruchy 2016.

Zaletą świętowania Nowego Roku i urodzin tego samego dnia jest to, że tylko raz w roku siadam i dobitnie przemyśliwuję minione 12 miesięcy. Raz, ale dobrze, zamiast rozdrabniać się na drobne.

Patrząc na stan w jakim rozpoczęłam ten rok, nie pomyślałabym, że okaże się tak wartościowy, intensywny i najnormalniej w świecie przyjemny.

W styczniu wróciłam do Kecskemet z przerwy świątecznej, chociaż miesiąc wcześniej mój "mentor" przebąkiwał, że "szefowa nie będzie zadowolona, że bierzesz tyle wolnego". Na szczęście mój mózg dał radę totalnie zignorować zaczepkę i przez kilkanaście dni w domu wyszłam z letargu oraz poukładałam sobie kilka rzeczy w głowie. Próbowałam rozwiązać sytuację w miejscu pracy po raz ostatni, aż w końcu machnęłam ręką. Olgowe "Maria, Ty wcale nie musisz tam być" do dzisiaj dzwoni mi w uszach jak największy budzik świata. Na szczęście nigdy później nie potrzebowałam go aż tak bardzo.

W tym miesiącu udało mi się również zobaczyć Wiedeń i Bratysławę, oraz spędzić kilka pięknych dni w Budapeszcie.

W lutym, po miesiącach próśb, gróźb i błagań, ostatecznie rzuciłam Wolontariat Europejski. Nauczyłam się tam wielu rzeczy- pierwszy raz mieszkałam sama, stałam się asertywna, mniej naiwna, nauczyłam się walczyć o swoje i nie bać się nakrzyczeć na osobę, której nieudolność robiła mi krzywdę. Z perspektywy roku myślę też, że najważniejszą lekcją było odkrycie trudności opuszczenia przemocowej sytuacji- nie fizycznie (mogłam wskoczyć w najbliższy pociąg), ale właśnie mentalnie, emocjonalnie- pozbycie się poczucia, że jestem im coś winna, że przesadzam (doświadczyłam takiego gaslightingu, że do dzisiaj mnie telepie gdy o tym pomyślę), że może powinnam spróbować raz jeszcze było chyba najtrudniejszą rzeczą w moim życiu.


Marzec i kwiecień upłynęły pod znakiem intensywnej pracy aktywistycznej w organizacjach pozarządowych, mniej intensywnej nauce do matury, szkoleniu się, leczeniu duszy, czytaniu, piciu herbat, otwieraniu się na nowe znajomości i pomysły.


Maj przyniósł zakończenie zmagań z arkuszami maturalnymi oraz zwieńczenie największego projektu nad jakim kiedykolwiek pracowałam- Trójmiejskiego Marszu Równości 2016 oraz Tygodnia Równości.


W lipcu działałam przy Ratujmy Kobiety, zostałam Żywą Książką w Elblągu, pojechałam na Woodstock prowadzić warsztaty i być warsztatowaną oraz wzięłam udział w treningu dotyczącym Równości Płci w Armenii. Była to moja pierwsza wizyta na Kaukazie; oswoiłam się z nim i zdecydowanie planuję wracać!


W sierpniu szczecinowałam oraz wzięłam udział w kolejnym treningu, w ramach którego ponownie miałam szansę przespacerować się po Hamburgu oraz zobaczyć Berlin. Gościłam też znajomego amerykańskiego meksykanina w Gdańsku, dzięki któremu w końcu wzięłam udział w darmowym oprowadzaniu po mieście.

fot. Agata Skupniewicz
Wrzesień był protestacyjno-emigracyjny. Prawa kobiet nadal były zagrożone, ale mój udział w opozycji był krótkoterminowy- w drugiej połowie miesiąca wyjechałam do Leeds w Anglii by podjąć studia na kierunku Arabistyka i Rozwój Międzynarodowy.


Październik z listopadem były niesamowicie intensywne akademicko. Nauczyłam się bardzo dużo, zakumplowałam z moimi współlokatorkami oraz odwiedziłam Brighton (oraz przelotem Londyn i Sheffield).

W grudniu z przerażeniem stwierdziłam, że nie można się ruszyć z domu bez flagi, bo istnieje spora szansa, że będzie konieczność wzięcia udziału w spontanicznym proteście (chociaż drewniana łyżka i metalowy garnek dają radę). Spędziłam też moją pierwszą noc na lotnisku, odwiedziłam Toruń. Wydomowałam się i zebrałam energię na następny semestr zajęć w Anglii.


Plany na 2017?

Kuć. Zajmuje mi to masę czasu, ale podoba mi się, że robię to porządnie. Od lutego ruszamy również pełną parą ze studenckim Magazynem Praw Człowieka, do którego będę wybierać teksty.

Chciałabym jeździć więcej po Wielkiej Brytanii. Po egzaminach odwiedzam Taz w Newcastle upon Tyne, ciągle mam zaproszenie do oddalonego zaledwie o godzinę od Leeds Manchesteru. Kto wie, może jakimś cudem uda mi się nawet dotrzeć do Glasgow i Edynburga?

W kwietniu za to lecimy z Bułą do Grecji. To nasz pierwszy całkowicie niezależny i tak długi (chociaż tylko tygodniowy) wyjazd. Stres przekłuwam na planowanie; moja mama twierdzi, że nie dam rady spakować się wyłącznie w bagaż podręczny, więc mam też co udowadniać ;)

We wrześniu przeprowadzam się do Maroka. Hej, przygodo!

Chciałabym również poprawić tegoroczny wynik czytelniczy, który wynosi 20 książek (i tryliard rozdziałów literatury akademickiej).

Życzę sobie (i wszystkim, którzy rzucają tu okiem) roku, który będziemy wspominać z czułością. I oddolnej rewolucji, żebyśmy nie musieli już wychodzić na ulice.

<3 <3 <3