piątek, 9 grudnia 2016

'I want enough time to be in love with everything.' - Marina Keegan

Od ostatniego posta zdecydowanie łatwiej szło mi ogarnianie uczelni- w bitwie ja vs własna głowa odniosłam porażający sukces i rzeczona głowa musiała zaakceptować, że będę kontynuować wtaczanie w nią obco brzmiących wyrazów niezależnie od tego czy mi to ułatwi czy nie i wywiesiła białą flagę.

Dzięki temu (i troszkę też temu, że zaakceptowałam brak sensu w treściach przekazywanych na Politics, Culture and Society) miałam czas żeby wyjść z domu na grupowe spotkanie towarzyskie (raz, przy czym wróciłam do domu o północy ponieważ jestem leszczem i koniecznie chciałam iść na ćwiczenia rano), skoordynować pożegnalny obiad jednej z moich współlokatorek, rozkleić masę ulotek dotyczącą Licencjackiego (?) Magazynu Praw Człowieka (Undergraduate Human Rights Journal) na kampusie
oraz pójść na warsztaty z kreatywnego pisania z rekordzistą Guinnessa w największej ilości sylab wyrapowanych w minutę.


Powoli wkręcam się w Grupę Solidarności z Palestyną (Palestine Solidarity Grouop), szukam innych możliwości zaangażowania się i odkrywam, że nadal mam część mózgu odpowiedzialną za aktywizm. Jedna ze skrajnie homofobicznych organizacji pozarządowych miała czelność zbierać pieniądze w Unii Studenckiej. (Ich) pech chciał, że akurat szłam na darmową kawę i ploteczki do Grupy LGBT. Uh, kocham trochę przekładanie buzującej złości na skuteczną reakację.


***

Koniec semestru! Leżę w łóżku akademiku, jem libański odpowiednik pizzy (to okropne multikulti!), słucham jak pada deszcz i czytam nieakademicką książkę, podczas gdy moje ciało przechodzi uczelniany detoks. Nadzieja, że uda mi się odzyskać zakończenia nerwowe stracone przez wielogodzinne ślęczenie przy biurku wydaje jednak dość złudna- zaraz po przerwie świątecznej zaczynam sesję, co zostawia mnie z perspektywą przekopywania się przez sterty notatek dotyczących tendencji krajów postkolonialnych do przyjmowania ustroju socjalistycznego i tony wyjątków od tworzenia liczby mnogiej w arabskim. Najprawdopodobniej gdzieś pomiędzy barszczykiem a pierogami. I nagle cztery tygodnie wolnego wydają się zbyt krótkie, by odpocząć i wszystko odpowiednio przygotować.

Ale nie zrozumcie mnie źle- socjalizm krajów postkolonialnych kręci mnie jak kołowrotek i trochę muszę ponarzekać, ale jest mi w tej chwili tak spełnienie w życiu, że to aż nierealne.

[miejsce na żenujący, coachingowy cytat o zmierzaniu na szczyt i pokonywaniu przeciwności]