Czasami jednak dostanie się do jakiegoś miejsca byłoby tak uciążliwe i czasochłonne, że dużo bardziej kalkuluje się przewieźć pupę tam i z powrotem w klimatyzowanym autokarze.
Tak też było w przypadku kamiennego kręgu Stonehenge. Mogłam wziąć udział w jednodniowej wycieczce do kamiennego kręgu i miejscowości wypadowej bez zbyt dużego wysiłku, lub wypruć sobie żyły szukając noclegu w moim przedziale cenowym. Zweryfikowałam informacje i gdy upewniłam się, że organizacja liczy sobie naprawdę niewiele ponad cenę którą zapłaciłabym za indywidualny bilet do Stonehenge i transport z Salisbury do Kręgu, zdecydowałam się pojechać. I to była zdecydowanie dobra decyzja.
Wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO, zmyślnie ustawione przed 5000 laty kamienie, zakaz odprawiania rytuałów New Age w pobliżu Kręgu oraz trzepanie grubych milionów funtów na sklepie z pamiątkami. Dokładnie wytyczona ścieżka, przystanki audioprzewodnika (można pobrać darmową aplikację na telefon komórkowy), gwar, ścisk. Tyle byłoby z tej nierozwiązanej tajemnicy, mistycyzmu i magicznej atmosfery.
Do samego stojącego pośrodku pola kręgu można podjechać autobusem wahadłowym z Informacji Turystycznej co trwa kilka minut lub przejść się pieszo, co szybkim krokiem zajmuje kilkanaście i było moją ulubioną częścią zwiedzania.
Oddalone o 15 kilometrów Salisbury jest za to 45 tysięcznym miasteczkiem, znanym głównie zpołączenia autobusowego do Stonehenge dość widowiskowej średniowiecznej katedry. Niesamowitości dodaje jej fakt, że była wybudowana w przeciągu niecałego pół wieku (bez wieży, która została doczepiona sto lat później), ale gdyby koniecznie chcieć się doczepić, można byłoby wypunktować nieudolność budowniczych, którzy postanowili wykopać fundamenty na niecałe dwa metry w głąb ziemi, przez co budowla przechyliła się o pół metra, a od 200 lat miasto i ekipa inżynierek/ów walczy o jej odratowanie.
Oprócz katedry na uwagę zasługuje na pewno starówka miasteczka- jedna z takich na których można spotkać się na kawę, popatrzeć na ładne budynki, powystawiać buzię do słońca, ponarzekać na turystów (ale to przywilej mieszkańców!), powchodzić do malutkich sklepików... Starówki brakuje mi bardzo w przemysłowym Leeds, starałam się więc naładować akumulatory jedząc zapakowany lunch na ławce w widokiem na katedrę.
Wszechświat trzymał tego dnia moją stronę, świeciło słońce (brak deszczu nauczyłam się odbierać jako żarcik losu, żebym tylko nie wzięła parasola), było wyjątkowo ciepło nawet jak na Anglię zimą, a Salisbury jest naprawdę godne polecenia.
Wpisane na listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO, zmyślnie ustawione przed 5000 laty kamienie, zakaz odprawiania rytuałów New Age w pobliżu Kręgu oraz trzepanie grubych milionów funtów na sklepie z pamiątkami. Dokładnie wytyczona ścieżka, przystanki audioprzewodnika (można pobrać darmową aplikację na telefon komórkowy), gwar, ścisk. Tyle byłoby z tej nierozwiązanej tajemnicy, mistycyzmu i magicznej atmosfery.
Oddalone o 15 kilometrów Salisbury jest za to 45 tysięcznym miasteczkiem, znanym głównie z
Oprócz katedry na uwagę zasługuje na pewno starówka miasteczka- jedna z takich na których można spotkać się na kawę, popatrzeć na ładne budynki, powystawiać buzię do słońca, ponarzekać na turystów (ale to przywilej mieszkańców!), powchodzić do malutkich sklepików... Starówki brakuje mi bardzo w przemysłowym Leeds, starałam się więc naładować akumulatory jedząc zapakowany lunch na ławce w widokiem na katedrę.
Wszechświat trzymał tego dnia moją stronę, świeciło słońce (brak deszczu nauczyłam się odbierać jako żarcik losu, żebym tylko nie wzięła parasola), było wyjątkowo ciepło nawet jak na Anglię zimą, a Salisbury jest naprawdę godne polecenia.