sobota, 5 grudnia 2015

"Sufrażystka" reż. Sarah Gavron

Kulturalny detoks, przechodzę.

Ambitne filmy należy oglądać z należytą uwagą w pachnącym kurzem kinie studyjnym lub pachnącej intelektualizmem świetlicy. Wtedy można się zapaść w fotel, bądź zapomnieć o niewygodzie krzesełka, i w całości skupić się na Przekazie i Artyzmie. Czas zamiera, dwie godziny mijają niezauważalnie. Zostajesz na dyskusji, słuchasz, wypowiadasz się, widzisz (lub nie widzisz) co widzieli inni. W mózgu pojawiają się nowe połączenia neuronowe, wychodzisz mając materiał do przemyśleń. Raczej tych głębokich. I wracasz, raz po raz, bo rozwój intelektualny uzależnia.

A jeżeli przez dłuższy czas nie możesz znaleźć sposobu na stymulację intelektualną zaczynasz popadać w stagnację. Przyzwyczajona do obioru treści raczej wysokich i przebywania w towarzystwie raczej oczytanym, nie za bardzo wiesz, co zrobić sama ze sobą. I nagle nie starcza Ci uwagi na obejrzenie całego filmu z należytym szacunkiem na swoim urządzeniu elektronicznym (bo facebook. Albo bo nagle niezmiernie ważna jest data urodzenia reżysera. Albo cokolwiek, bo google wyprało nam mózgi), więc zamieniasz jeden mądry film na pięć odcinków amerykańskiej papki (niezależnie jak inkluzywnej i feministycznej, nadal papki). A potem kolejne pięć. I kolejne. I napędza Cię tylko myśl, że kiedyś wrócisz do swojego małego świata z małymi kinami, nieamerykańskimi filmami i mądrymi, długimi rozmowani. I odliczasz dni.

Ale nagle okazuje się, że TAK TAK TAK, jeden jedyny Kecskemetański arthałs gra film brytyjski I TO BEZ WSZECHOBECNEGO DUBBINGU, czyli jest szansa, że zrozumiesz!
I nawet masz towarzystwo, z którym pójdziesz. I to do tego to jest CHŁOPAK. CHŁOPAK, taki prawdziwy. I do tego chłopak hetero. Kontemplujesz zadzwonienie do całej rodziny, niech się mama trochę nadziwi, że wytrzasnęłaś kolegę hetero, i to takiego, co ani nie jest rudy, ani nie składał do kupy Marszu Równości. TA-A-DAM! Magia, do czego to też doszło, żebyś chodziła z chłopakami do kin!? Co z tego, że w waszej relacji nie przesunęliście się ponad smalltalk i traktujecie się raczej jak zło konieczne. Jesteście sobie niezbędni do przeżycia, oboje to wiecie. Powariowalibyście bez siebie, spójrzmy prawdzie w oczy.

Więc wyskakujecie na gorącą czekoladę z proszku z dosypką naprawdę podejrzanego cynamonu, kupujecie bilety, usadawiacie się wygodnie i oczekujecie głębokich przeżyć z pogranicza snu i jawy.

I przez pół filmu nie przyjmujesz do wiadomości fali rozczarowania, która zalewa Ci płuca i płucze żołądek.

SUFRAŻYSTKA
reż. Sarah Gavron

Wielka Brytania, 2015, 106 minut
Może należało się tego spodziewać. Filmy z pokaźnym budżetem, z gwiazdorską obsadą (Meryl Streep, H.Bonham Cartner) mają tendencję do spłycania rzeczywistości, manipulowania nią by stała się bardziej zjadliwa dla masowego odbiorcy. By nie trzeba było ruszyć głową.

W "Sufrażystce" obserwujemy Maud Watts, pracującą w pralni żonę i matkę, która zupełnie przypadkowo zaplątuje się w działania polityczne. I w żadnym wypadku nie buduje ruchu od początku- "przychodzi na gotowe", praktycznie na samą końcówkę, gdy wszystkie pokojowe środki zostały wykorzystane i "żołnierki" (jak mówi o nich jedna z postaci) planują zacząć mącić w dużo bardziej widoczny (i nielegalny) sposób. Maud nie do końca rozumie co się dzieje, po co im te głosy, co ją to w ogóle obchodzi. Jako pochodząca z niskiej klasy robotnica nie czyta dużo, nie orientuje się w polityce, przeszła od słuchania ojca do słuchania męża. Szybko przyzwyczaja się do słuchania koleżanek i wykonywania rozkazów. Duch wspólnoty ją unosi, czuje, że robi coś ważnego, mimo, że jest najmniejszym żuczkiem w całej machinie.
Jest odważna. Zmanipulowana, tak, ale zdecydowanie odważna.

Film kończy się urywając wątki pozostałych (często dużo ciekawszych) postaci, pokazując za to niezmierną popularność, którą zdobył ruch po samobójstwie jednej z członkiń. Po samobójstwie, które nie zostaje wytłumaczone, wymieniliśmy z Felixem niepewne spojrzenia i zaczęliśmy się pytać: "Dobra, to po co ona w sumie zabiła się akurat WTEDY? I czemu zrobili z tego taką wielką rzecz? Kim ona w ogóle była?".
Może świadczy to o naszej ignorancji w kwestii Brytyjskiej historii, albo o nieodpowiednim pociągnięciu wątku przez reżyserkę.

Film odebrałam jako wyprasowany, sztuczny i hołubiący przekonaniu, że w momencie uzyskania równych praw politycznych kobiety są w społeczeństwie traktowane jako równe mężczyznom.
Przed napisami końcowymi pojawia się lista krajów z datami, w których kobietom przyznane zostało prawo do głosowania. Podnoszące na duchu, z podniosłą muzyką grającą w tle, w rzeczywistości powinna być czytana z dużą dozą wątpliwości (np. dla Wielkiej Brytanii podany został rok 1918, mimo, że wtedy głosować mogły tylko kobiety, które ukończyły 30 rok życia, które ukończyły uniwersytet, przy równoczesnym wymogu jedynie ukończenia 21 lat dla mężczyzn. Takie same zasady dla obu płci wprowadzono dopiero 10 lat później na mocy tego dokumentu.)

Taka ostatnio jestem zgorzkniała, że nawet piszę recenzję rzeczy, które mi się nie podobają i pluję jadem. Niedobrze, niedobrze.