czwartek, 2 kwietnia 2015

"Ciesz się w życiu drobiazgami, bo któregoś dnia możesz spojrzeć za siebie i zobaczyć, że były to rzeczy wielkie." - Robert Brault

Debaty oksfordzkie to takie debaty, które przy pierwszym kontakcie brzmią strasznie nudno, wymagają dokładnego przygotowania i eleganckiego ubrania, jak również języka w gębie i odrobinki intelektu.

Zasady różnią się w zależności od debaty, lecz generalne założenia są takie same. Jest teza. Są dwie drużyny- propozycji (ZA tezą, siedząca po prawej stronie Głównego Bossa- marszałka) i opozycji (PRZECIWKO tezie, siedząca po lewej). Mówcy wypowiadają się naprzemiennie, rozpoczynając uroczystą inwokacją do Marszałka Debaty, Oponentów i Publiczności, następnie prezentując swoje wystąpienia. Zakazane są argumenty Ad Persona ("pan jest mężczyzną, co Pan może wiedzieć o dzieciach?"), wyrażanie się na "Ty", wyrywanie się z twarzą, szepty w grupach, zadawanie pytań bez wyraźnego pozwolenia (zarówno marszałka jak i osoby wypowiadającej się) i cała masa innych rzeczy.

I tak sobie całe świadome życie myślałam, że takie formalne pitolenie w rajstopach to nie dla mnie; ja jestem człowiekiem czynu, a nie jakimś gadającym pierdoły pseudo-politykiem. A TU PROSZĘ.

Pewnego pięknego dnia, na początku roku szkolnego mojej bardzo maturalnej klasy, ogłoszono, że zorganizowane zostaną warsztaty z debat oksfordzkich (Z czego? Że niby wycieczka do Anglii?), a następnie debata na temat "Czy pomorska szkoła buduje patriotyzm lokalny". Ponieważ Stankiewicz zawsze się wyrywa, lubi robić rzeczy nadobowiązkowe i gada jakby jej za to płacili, to została wydelegowana w zespole, coby negować tezę. Poszła, przećwiczyła, zanegowała (bo kto nie lubi narzekać na edukację?) i jakoś tak wyszło, że debaty przyjęły się w szkole, a Stankiewicz stała się ich stałym uczestnikiem. Jako jedyna z pierwszej, oryginalnej załogi została w samozwańczym Klubie Debat (aka Klubie Pyskowania, jak to mówi moja mama).

zdjęcia z tej debaty są własnością XXLO w Gdańsku
Chwilę przed- propozycja
Chwilę przed- opozycja
Marszałek z jajem (i koroną)
Klub debatował i debatował i tak jakoś wyszło, że zapisał się na eliminacje do Mistrzostw Polski Debat Oksfordzkich. Od tego czasu zrobiło się poważnie- uformowały się dwa zespoły, które coraz częściej dyskutowały na najróżniejsze tematy, często niezgodnie ze swoimi przekonaniami (rozmawialiśmy między innymi o grodzonych osiedlach, ograniczeniach wolności słowa oraz sytuacji młodych Polaków w Polsce). W ramach ćwiczenia wzięliśmy również udział w Debacie Obywatelskiej, takim jakby wstępnym odsiewie młodzieży przed Kongresem Obywatelskim, podczas której podzieleni na 5 zespołów omawialiśmy różne aspekty przyszłości Pomorza i przedstawialiśmy efekt naszej pracy w obecności niezmiernie znudzonego, bawiącego się telefonem, sprawiającego niekorzystne wrażenie Pana Wiceprezydenta Miasta Gdańsk.
Im bliżej było do Mistrzostw, tym bardziej rosła nasza niepewność i stres- oglądaliśmy w akcji superdobre VILO z Gdyni, i troszkę zrzedły nam miny. Kryzys przyszedł po szkoleniu na Uniwersytecie Gdańskim, którego celem było oswojenie nas z tym, bo będzie się działo na Mistrzostwach. Skutek był odwrotny- przyrost wiedzy na temat formalności był gigantyczny, ale spotkanie się twarzą w twarz z ewentualnymi rywalami, szczególnie tymi, którzy mają już kilkuletnie doświadczenie w debatach zadeptało nas i wytarło o podłogę (nie daliśmy tego po sobie poznać, spokojna głowa! Stay classy!). Zdjęcia z tej części pochodzą ze strony KWMP Convertum.
Ćwiczenie pracy w grupie, tworzymy własną historię.
Wiktoria, ja, Maciek (z drużyny rezerwowej), Natalia.
A tak ćwiczymy stawianie oponenta pod ścianą.
Natalia, ja, Wiktoria, Maciek.
Tutorial: jak zachować kamienną, acz uprzejmą twarz w kontaktach z kolegą-debatantem z XLO w Gdyni.

Dokładnie tydzień przed eliminacjami opublikowane zostało 6 tematów, które miałyśmy opracować dogłębnie, nie wiedząc czy przyjdzie nam opowiadać się za nimi, czy też z nimi polemizować. Przez tydzień nie dosypiałyśmy, nie egzystowałyśmy na scenie towarzyskiej, wypijałyśmy oceany kawy, spędzałyśmy dużo czasu razem ogarniając co, kto i kiedy. Czytałyśmy, czytałyśmy, czytałyśmy, mierzyłyśmy sobie czas, podnosiłyśmy się na duchu, odbierałyśmy telefony od naszej "przełożonej", opiekunki grupy, Pani Pedagog grubo po dobranocce, kilka razy miałyśmy ochotę rzucić wszystko w cholerę i NIGDY więcej nie wypowiadać się na forum publicznym, płakać nad idiotyzmem naszych argumentów, położyć się i zasnąć.

W sobotę (28.03) od samego rana dopracowywałyśmy co przygotowałyśmy, i popołudniem spotkałyśmy się na dworcu, bo załadować się do wygodnego, czyściutkiego, nowoczesnego pociągu PKP (powinni mi płacić za kryptoreklamę, nie sądzicie?), w którym ponownie powtórzyłyśmy nasze wypowiedzi, przedyskutowałyśmy argumenty i spróbowałyśmy odeprzeć możliwe pytania opozycji. Wciągnęłyśmy się tak bardzo, że nasza biedna współtowarzyszka podróży była w stanie powiedzieć tylko: "Nie no, było lepiej niż w kolei transsyberyjskiej".

Dotarłszy do naszego hostelu rzuciłyśmy wszystko co miałyśmy, i wyruszyłyśmy zwiedzać starówkę. Szok przeżyłyśmy już na klatce schodowej. Wszystkie 5 (4 debatujące i opiekun) przyjechałyśmy na Mistrzostwa chcąc dobrze się bawić, zobaczyć jak to wszystko wygląda, dać z siebie wszystko i wrócić z masą pozytywnych wspomnień, bez presji na wygrywanie czegokolwiek. Wychodząc na spacer usłyszałyśmy fragment rozmowy telefonicznej innej opiekunki, która właśnie wydała swojej grupie rozkaz, że "mają siedzieć na dupie, nigdzie nie wychodzić i ćwiczyć!". Byłyśmy w szoku, średnio nam się to spodobało.

Życie nocne Poznania nas zachwyciło, jednak tylko z daleka- tej nocy czas zmieniał się na naszą niekorzyść, a od rana miałyśmy zagwarantowaną ciężką pracę (stresik zaczął nas dopadać, przyznaję się bez bicia!).
Rano, w drodze na UAM szalałyśmy ze stresu, Natalka śpiewała, Wiktoria patrzyła przez okno, Natalia przerzucała notatki i wyglądała jakby miała zwymiotować. Ale dałyśmy radę, dotarłyśmy bez problemów :)

Część otwierająca była superpozytywna i trochę nas uspokoiła. Dowiedzieliśmy się, na które tematy będziemy debatować i z kim. Oddychałyśmy głęboko.

Miałyśmy szczęście bycia przydzielonymi do tego samego pokoju przez cały dzień, więc obyło się bez zbędnego wędrowania.

Bitwa #1. Z punktu widzenia polskiego interesu narodowego, władze RP postąpiły słusznie przyzwalając na utworzenie "więzień CIA" w Polsce.
Naszymi pierwszymi przeciwnikami była całkowicie męska drużyna ze Społecznego Liceum "Bednarska" w Warszawie, które bierze udział z Mistrzostwach od samego początku, a jeden z ich uczniów był na każdych. Zmiękły nam kolana, byłyśmy przerażone, szczególnie, że wylosowałyśmy stronę, która mniej nam pasowała. Chłopaki okazali się jednak niesamowicie spoko, debatowaliśmy na wysokim poziomie, bez zbytnich spięć. Byli lepsi, lecz nie dawali nam tego zbytnio odczuć. Uspokoiło nas również to, iż zrobili sporo błędów natury formalnej- zapominali o inwokacji, jeden z nich podekscytowany naszym wystąpieniem wyrwał się z pytaniem bez uprzedniej zgody marszałka, takie rzeczy. Wymieniliśmy się uśmiechami, wygrali z nami 2 punktami. Nie chcieli uwierzyć, że to nasz debiut :)
Wydurniamy sięęęęę
Bitwa #2. Przechodzenie na czerwonym świetle nie powinno być karane.
Tym razem mieliśmy dyskutować z drużyną Ostrzeszowa, która szybko została przez nas ochrzczona "czerwonymi"- mieli czerwone naszyjniki, krawaty, paznokcie. Mieli też pretensjonalne miny i wzrok, jakby nas w ogóle nie słuchali. Po niesamowitej wymianie zdań z Warszawą, Czerwoni nas zawiedli- prawie nie zadawali pytań, nie patrzyli w oczy, nie zachowywali się jak partnerzy w zbrodni. Wyglądali bardzo nieszczęśliwie.
Walka z nimi była wyrównana; po powrocie do sali na ogłoszenie wyników okazało się, że minimalnie z nami wygrali, lecz jury zaznaczyło, iż był to raczej remis ze wskazaniem, niż prawdziwe zwycięstwo. Może i był, ale to im przypadła chwała zwycięzców pojedynku. Naszą przegraną (oprócz naszego optymizmu i poczucia własnej wartości) osłodził ekspert (aka gość od punktów ujemnych), który wprost powiedział, że nie zgadza się z tą decyzją, ale niestety nie miał wpływu na werdykt.
Przegrałyśmy, ale życie to chyba jednak wygrają nasze uśmiechy, a nie ich wydęte wargi.
Bitwa #3. Czytanie książek jest niebezpieczne.
Dostałyśmy łupnia. Mocno. Liceum ze Szczecina, które w tym roku miało dwa składy na eliminacjach, bo pobiło rekord czasowy podczas rejestracji- wpisanie się zajęło im 90 sekund.
Byli dobrzy i wiedzieli o tym. Podobnie jak "Bednarska", zdawali sobie sprawę, że takie nowicjuszki jak my nie będą dla nich problemem, ale o ile Warszawiacy byli w stanie poklepać nas po plecach i zachowywać się sympatycznie, to Szczecin pokazał się z bardzo nieprzyjemnej strony. Oni byli wytresowani, tylko takie słowo przychodzi mi na myśl. Wiedzieli co mają robić, żebyśmy poległy. Wiedzieli jaką mają mieć minę, kto ma grać dobrego, a kto złego policjanta. Wiedzieli jak sformułować pytanie, by później odwrócić kota ogonem i tańczyć na naszych grobach. Grali nie fair, i dobrze o tym wiedzieli.
Przykład? Natalia w swoim wystąpieniu miała zarysować nasze rozumienie tezy. Wspomniała o poetach i pisarzach, dla których książki były sposobem na wieczną chwałę, na wieczne życie- exegi monumentum, non omnis moriar. Było to epizodyczne zdanie, niemalże łącznik pomiędzy ważnymi rzeczami, które miała powiedzieć. Jedna z dziewczyn ze Szczecina podniosła rękę i patrząc na nas jak na karaluchy zapytała: "Którzy Polscy poeci korzystali z tego motywu?". Natalia się zakręciła, nie spodziewała się pytania aż tak niemającego związku z jej wypowiedzią i tym, co starała się przekazać. Spodziewałyśmy się merytorycznej dyskusji, wymiany poglądów, idei, spotkania ludzi o podobnych zainteresowaniach, którzy chcą się dobrze bawić. Szczecinowi nie zależało na niczym innym jak tylko rozrywaniu gardeł i wygrywaniu. Zero czynnika ludzkiego. Zero uczuć. To były maszyny do wygrywania.

Na przerwie natknęłyśmy się na chłopaków z "Bednarskiej". Zamieniliśmy kilka słów, i pożaliłyśmy się na sromotną porażkę. Gdy powiedziałyśmy z kim przegrałyśmy, usłyszałyśmy "Aaaaa, Szczecin. No, Szczecin. SZCZECIN." Najwyraźniej Szczecin ma już jakąś opinię w debatowym półświatku, i niestety nie jest ona najlepsza. Nic dziwnego. 

Bitwa #4. Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy.
Kolejne liceum z małego miasteczka, tym razem z Włoszczowy (Świętokrzyskie), ale o ile inna niż Czerwoni! Zanim zaczęliśmy debatę ucięliśmy sobie naprawdę przyjemną pogawędkę. Gadaliśmy, gadaliśmy, aż marszałek musiała nam przerwać, żebyśmy wzięli się do roboty :)

Debata wydawała się naprawdę wyrównana, chociaż dosyć szybko zauważyłyśmy błąd opozycji, który w efekcie doprowadził do ich przegranej. My miałyśmy bronić tezy- uparcie twierdziłyśmy, że tak, wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. Jednak nie poszłyśmy za daleko i kilkukrotnie potwierdziłyśmy, iż wiedza TEŻ jest ważna, tylko wyobraźnia jest ważniejsza (przykład z którego jestem dumna: "Co Da Vinciemu po wiedzy jak pomieszać farby, skoro nie mógłby namalować Ostatniej Wieczerzy bez wyobraźni, bo nigdy nie brał w niej udziału?"). Gdy dyskutowałyśmy o taktyce, którą objęłybyśmy stojąc po drugiej stronie, przechylałyśmy się ku stwierdzeniu, że wyobraźnia nie jest ważniejsza od wiedzy, bo są równie ważne, z czym ciężko się nie zgodzić. Włoszczowa za to uparcie starała się nam wyperswadować, że wyobraźnia jest zupełnie niepotrzebna. 

Gdy wyszliśmy na korytarz dając jury chwilkę do namysłu zaczęliśmy gadać w mieszanych grupach- to była pierwsza drużyna z którą gadałyśmy tak dużo i tak sympatycznie. I było nam trochę przykro, gdy okazało się, że z nimi wygraliśmy i to taką różnicą, jaką rozwalił nas Szczecin.
Bitwa #5. Kompleks niższości Polaków wobec Zachodu jest historycznie uzasadniony.
Wylosowania tego tematu obawiałyśmy się najbardziej- jedną stronę miałyśmy przygotowaną, argumenty z drugiej były naprawdę kiepskie. Gdy zobaczyłyśmy, że została wylosowana ta teza, wszystkie się skrzywiłyśmy. Na szczęście, ponieważ eliminacje działały na zasadzie każdy z każdym, jedna z bitw nam "wypadła". I to właśnie ta!
Postanowiłyśmy jednak zobaczyć jak z tą tezą poradzą sobie chłopaki z Warszawy, w pojedynku z Czerwonymi. Okazało się, że nie byli dużo lepiej przygotowani niż my, chociaż pomyśleli o kilku rzeczach, które nam umknęły.

Oswobodziłyśmy się z pęt spódnic i rajstop, wsiadłyśmy w taksówkę i pojechałyśmy do domu. Większość drogi raz po raz rozmawiałyśmy o różnych aspektach konkursu, planując rozwinięcie naszego Klubu i przyjazd w przyszłym roku.

Mi było niezmiernie melancholijnie. Za rok mnie nie będzie, jakaś inna osoba będzie czwartym mówcą i będzie szukać sklepu z szamponami o 23.
Smutno trochę, dobrze mi było w tej szkole.