piątek, 4 marca 2016

Mix filmowy #2

Tytuł: "Syn szawła" (węg. Saul fia)
Reżyseria: László Nemes
Węgry, 2015, 107 min.

Po niemalże półrocznym pobycie na Węgrzech mam do tego kraju duży sentyment, którzy przejawia się chęcią zorganizowania sobie wycieczki nad Balaton i obowiązkowym oglądaniem węgierskich filmów pojawiających się w polskich kinach studyjnych. Po zdecydowanie pozytywnych wrażeniach z "Sensu życia" wybierając się na "Syna Szawła" miałam dosyć wysokie oczekiwania które, niestety, nie zostały spełnione.

Druga wojna światowa, obóz koncentracyjny. Kamera podąża za jednym z wyżej postawionych więźniów podczas jego pracy. W pewnym momencie więzień, Szaweł, przebywając w krematorium dostrzega ciało swojego (jak uważa) syna. I od tego momentu przez cały film robi tragicznie głupie rzeczy narażając na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, nie tylko swoich kumpli z baraku, ale również Bogu ducha winnych ludzi, w tym obozowego lekarza-więźnia. Miałam ochotę nim potrząsnąć, trzasnąć, gościu, nie rzucaj tej cholernej łopaty do jeziora, pogięło Cię, macie plan ucieczki, a Ty wszystko niszczysz. I może powinno mi być Ciebie szkoda, ale nie jest, bo nie rozumiem Twojego systemu wartości.

Z drugiej strony, tej, gdzie pomija się scenariusz i przedstawienie całości Polaków, ujęcia wewnątrz budynków i wąskich korytarzy były warte uwagi- wywoływały (zakładam, że) zamierzony efekt klaustrofobii, czuć było pot i smród niemytych ciał, ściany nachylały się ku widzowi przytłaczając go. Półmrok, bieganina, znój.

Potwierdza się, jakoby Oscary były nagrodą dla najlepszych filmów kategorii B.


Tytuł: "Dziewczyna z portretu" (ang. "The Danish Girl")
Reżyseria: Tom Hooper
Belgia, Dania, Niemcy, USA, Wielka Brytania, 2015, 120 min.

Pięknie zareklamowana, pięknie zrecenzowana, pięknie opisana.
Dziejąca się na początku XX wieku w Kopenhadze, gdzie małżeństwo młodych malarzy tworzy, chadza na przyjęcia i mocno się kocha. Unoszą się dwadzieścia centymetrów nad ziemią do momentu, gdy w ich związku pojawia się trzecia- Lily. Początkowo "wychodzi" tylko gdy Einar pozuje żonie desperacko potrzebującej żeńskiej modelki, potem coraz częściej, aż do momentu, gdy "zabija" Einara.

Tutaj rozpoczyna się mój problem z tym filmem. Okrzyknięto dosyć szybko, że porusza tematykę transseksualizmu i od pierwszego kadru cieszyłam się na trochę nieformalnej edukacji na tym polu.

I tak, główny bohater zdecydowanie przechodzi operację korekty płci, jednak ja przez całe dwie godziny marszczyłam brwi i szukałam lepszego określenia na jego stan. I o ile sam film jest wzruszający, poruszający, hollywoodzko-oscarowy, to moim (nie)skromnym zdaniem, nie opowiada o osobie transseksualnej, ale o osobie cierpiącej na osobowość mnogą.

Lily idzie z żoną Einara na przyjęcie, podczas którego Lily/Einar zdradzają swoją żonę. Następnego dnia rano budzą się, a Einar niewinnie pyta żony "jak bawiła się Lily?".
Sytuacje tego typu przewijają się przez cały film. Z domu wychodzi Lily, wraca Einar. Lily zdaje się mieć inne wspomnienia niż Einar, inne zainteresowania, inne ciągoty, inną orientację (a raczej tą samą- heteroseksualną, więc ukierunkowaną ku innym płciom).

W takim kontekście ostatnia operacja której poddaje się Einar/Lily jest jeszcze bardziej tragiczna, bo możliwe, że wcale nie konieczna.

Kreacja Alicii Vikander- filmowej Gerdy, żony Einara- kipi za to od subtelnych emocji, energii, buduje najbardziej wiarygodną postać. A postać, swoją drogą, jest aniołem i życzę nam wszystkich, a sobie przede wszystkim, takiej żony.


Tytuł: "Lobster"
Reżyseria: Yorgos Lanthimos
Francja, Grecja, Holandia, Irlandia, USA, Wielka Brytania, 2015, 118 min.

Ponarzekałam i przeżyłam cztery godziny oglądając filmy, które były niewiele więcej ponad OK, aż trafiłam na to cudo. Dreszcze przechodzą, trybiki w głowie pracują, dla takich filmów chodzi się do kin.

Dystopiczne społeczeństwo wymagające od obywateli życia w związku i łaskawie umożliwiające prowadzenie rytuałów godowych w hotelu dla singli przez okres pięciu tygodni, gdzie tworzą się związki oparte na mniej lub bardziej istotną cechę.
Po upływie czasu delikwenci, którzy nie znaleźli partnera zostają zamienieni w zwierzę, by w taki sposób doczekać końca swoich dni.

Tłumione emocje, okrucieństwo, śmiech przez łzy i krytyka naszego coraz bardziej zero-jedynkowego społeczeństwa.

TAK. TAK. TAK.

wtorek, 1 marca 2016

"Cień Wiatru" Carlos Ruiz Zafon

Klasyka literatury współczesnej, jedna z najszerzej rozpoznawalnych książek hiszpańskich, przetłumaczona na trzydzieści języków i sprzedana w milionach egzemplarzy. Czarująca.

Dziejąca się w zamglonej i mokrej Barcelonie, której wysokie kamienice rzucają cień, a książki przed zapomnieniem chowa się w tajemniczej bibliotece- na Cmentarzu Zapomnianych Książek.

Rozpoczynając lekturę spotykamy dziesięcioletniego głównego bohatera, Daniela, który zupełnie przypadkiem, jeżeli wierzyć w przypadki, w bibliotece znajduje zupełnie konkretną książkę, która nie opuści do od tamtego czasu ani na chwilę.

Przez kolejne pięćset stron spod słów wyłania się dziesięć lat miłości i romansów, spacerów po Barcelonie (i Paryżu), odgadywanie przeszłości, portrety bohaterów, którzy wydają się z krwi i kości, historia kryminalna od której nie sposób się oderwać, niesamowity klimat świata przedstawionego, wymieszanie rzeczywistości z fikcją.
Strony przewraca się w zawrotnym tempie martwiąc się, że kiedyś się skończą.

Kunszt pisarski, kunszt tłumaczeniowy (!!)... Gdyby słowa można było jeść, te byłyby podawane w najlepszych restauracjach. Magia, piękno, tylko kupować bilety i jechać, jechać, jechać do Barcelony z dobrą książką pod pachą.