piątek, 10 czerwca 2016

"Wykluczeni" Artura Domosławskiego
"Chcielibyśmy, żeby początkiem i końcem ludobójstwa był nazizm."

Książki ważne są trudne. Wykręcają człowiekowi twarz, przeciągają go przez młynek do mięsa, walą jego głową o ścianę.

Niełatwo napisać trudną książkę, taką prawdziwie trudną, bez sentymentalizmów, protekcjonalności, upoważniania samego siebie do wydawania sądów. A przy okazji bez wszechogarniającej beznadziei i opadania rąk. Bez wszechogarniającej nie znaczy, że bez żadnej, bo przecież "wzruszenie, przejęcie się losem pokrzywdzonych to uczucia dobre, ale (...) chwilowe, nietrwałe. Tym, których dotyka nieszczęście, trzeba czegoś innego: naszego gniewu, wściekłości, niezgody. Może przede wszystkim uświadomienia sobie i innym, że przywileje lepiej urodzonych bywają okupione nieszczęściem tych, którzy są pozbawieni praw i możliwości. Zrozumienie tej zależności to pierwszy impuls ku zmianie, przynajmniej szansa na nią."

Domosławski stworzył wielki leksykon wykluczonych jednostek i grup, które można zamordować, zniknąć, skrzywdzić bez żadnych konsekwencji. Podróżując przez tzw. globalne południe (co ostatnio, jak się okazuje, jest pojęciem przestarzałym i już nieaktualnym) wchodzi w społeczności naznaczone tragediami i traumami, pokazując mechanizmy które doprowadziły do tej sytuacji, które utrzymują status quo i które w przyszłości nadal będą to robić.

I bezwzględny jest ten Domosławski i udowadnianiu połączeń pomiędzy białą, bogatą północą i zachodem, którego obywatele tak głęboko się zasiedzieli w swoim przywileju, że życie Innego nie ma dla nich znaczenia, a "wyrwać włos Europejczykowi – to boli mocniej niż Afrykańczykowi amputować nogę bez znieczulenia." Panoszy się korporacjonizm, wielkie firmy produkują ogromne zyski podjudzając głodnych na spragnionych, mentalność kolonialna mocno się trzyma, człowiek niebiały to nie człowiek, kto by się tam zastanawiał, czemu dzikusy się (znowu) wybijają?

Konikiem Domosławskiego jest Ameryka Łacińska, co autor przyznaje otwarcie już we wstępie. I pomimo miłości do tego rejonu stara się jak może pokazać uniwersalność mechanizmów wykluczenia na całym świecie- w Egipcie, Palestynie, Izraelu, Zachodnim Brzegu, w Kenii, Tajlandii, Mjanmie (tam, gdzie buddyści wyrzynali muzułmanów), w USA... Tworzy ponad pięciuset stronicową pozycję, zaznaczając, że na wiele nie starczyło czasu, miejsca, zasobów...

I nagle się okazuje, że ten Inny to nie taki znowu inny, że frustracja narastająca z samego czytania o jego sytuacji sprawia, że jego zachowanie ma dużo więcej sensu i logiki, że czemu ludzie ludziom.

Nasza wina, nasza wina, nasza bardzo wielka wina.

<<Jeżeli dowiemy się, co doprowadziło do powstania bojówek w Kolumbii, co wypycha młodzież do gangów w Meksyku i na amerykańskim pograniczu, co umacnia Hamas albo Bractwo Muzułmańskie, być może uda się choć trochę odetchnąć od prymitywnego kulturalizmu, który sugeruje, że to jakiś duch albo inna niewidzialna siła pcha ludzi do przemocy, że to ich obyczaje i wartości – „oni tacy są”.>>