piątek, 30 października 2015

"Eli, Eli" Wojciech Tochman

Uwielbiam wydawnictwo Czarne. Literatura faktu, podróżnicza, szeroko pojęty reportaż. Nigdy się nie zawiodłam.
I Tochmana też uwielbiam. Od "Dzisiaj narysujemy śmierć" (ludobójstwo w Rwandzie, nieludzko wciągająca) w słuchawkach, poprzez "Jakbyś kamień jadła" (o pokłosiu wojny na Bałkanach), do tekstów drukowanych w "Kontynentach" i "Dużym Formacie" (z tych ostatnich szczególnie zapadł mi w pamięć ten z Kambodży). 

Mój ulubiony sklep z e-bookami też jest niczego sobie (doceniam go szczególnie od kiedy mieszkam za granicą i czytam więcej niż kiedykolwiek), a gigantyczne plusy zdobył jedną z promocji- jednego dnia co godzinę inna książka Czarnego była do kupienia za 50% ceny wyjściowej. 
I wiecie co? Wykreślając to, co już czytałam, to na co się spóźniłam, to co mnie nie interesowało, oraz odejmując wszystkie książki, które nieprzeczytane leżą na półce i biorąc pod uwagę ilość dostępnych funduszy i fakt, że jeść muszę, udało mi się niemożliwe i kupiłam tylko DWIE!

"Eli", oprócz bycia hebrajskim imieniem, w tym języku oznacza również "Najwyższego" czy "Mojego Boga". Jezus umierając na krzyżu ponoć krzyczał: "Eli, Eli, lama sabachthani?", "Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił" (Mt 27,46). I tak krzyczą mężczyźni dający się krzyżować  "na ochotnika" w jednej z północnych prowincji Filipin. Na oczach ponad 60 tysięcy turystów, przyjeżdżających zobaczyć krwawą jatkę i dobrowolnie poddających się cierpieniu ludzi. 

Ale o ile ci ludzie z różnych względów zdecydowali, że chcą cierpieć, to ludzi w azjatyckich slumsach nikt nie pytał. A jakoś tak się stało, że na turystykę w tych częściach miast jest ostatnio wielki boom. Trip True Manila? Czemu nie, zakończmy ją zbiórką pieniędzy na czapki. Połowa na nasz turystyczny obiad, połowa na edukację dzieci ze slumsów (albo coś w tym stylu). A focie białych twarzy ze śniadą biedą w ciągu trzydziestu sekund na facebooka.

Tochman stara się pojąć, PO CO i DLACZEGO ktokolwiek ekscytowałby się biedą i chorobą. Po co ktokolwiek strzelałby do ludzi z aparatu? Po co udawać, że się coś robi? Po co pokazywać to w mediach społecznościowych? Czemu cierpienie tak dobrze się sprzedaje?

Tochman się nie patyczkuje. Wali wprost, przejmująco opisuje codzienność, sceptycznie podchodzi do działań fotoreportera z którym podróżuje, krytykuje narcystycznych pseudo-pomagaczy zbijających pieniądze na tragedii innych i wybielających swoje działania, w pewnym momencie zaczyna powątpiewać w wyższość pisania nad fotografią, krytykuje własne spojrzenie na rzeczywistość i każe Ci zacząć myśleć nad tym, co czytasz i sądzisz. I po samo włączenie krytycznego myślenia należy sięgnąć po tę pozycję.

"Nasyceni zmierzamy powoli do końca opowieści. Zdrewniałą twarz Josephine Vergary możemy powoli wymazać z pamięci. Nie ma się co krępować. Nasz zdrowy świat nie chce świata choroby, tak jak życie nie chce świata śmierci. Młodość nie widzi potrzeb starości, świat heteryków nie chce świata homo, świat pieniądza- świata biedy, Północ-Południa, Zachód-Wschodu, metropolie- swoich byłych kolonii, ludzie żyjący w pokoju-ofiar wojen, prześladowanych, uchodźców, Hutu-Tutsi, chrześcijanie (na przykład Serbowie)- muzułmanów (Albańczyków, Bośniaków), Turcy-Kurdów, Filipińczycy-Koreańczyków i Chińczyków, bo kto na świecie lubi Chińczyków, Flamandowie-Walonów, Holendrzy-Polaków, Polacy-Żydów, Żydzi-Arabów, Arabowie-Żydów i Amerykanów, Amerykanie-Meksykanów. Kogo nie znoszą Meksykanie? Sami siebie: biali-niebiałych. Może nie wszyscy, może nie wszędzie, nie zawsze. Ale każdy. Każdy jest wśród niechcianych albo tych, którzy nie chcą."

oraz (cytowane przez Tochmana fragmenty "Robotnika"):

"Wszechobecność tych zdjęć i tych koszmarnych scen podsyca przekonanie, że tragedia w nieoświeconych, zacofanych- to znaczy biednych- regionach świata jest nieunikniona."

i

"Z im odleglejszym lub bardziej egzotycznym miejscem mamy do czynienia, tym bardziej prawdopodobne, że otrzymamy portrety en face umarłych lub umierających."

oraz przemyślenia na temat postkolonializmu (do których ta książka jest idealnym wstępem):

"Na ogół potwornie okaleczone ciała na opublikowanych ciałach pochodzą z Afryki lub Azji. Ten dziennikarski zwyczaj wziął się z wielusetletniej tradycji pokazywania egzotycznych- to znaczy- skolonizowanych- ludzkich istot: Afrykańczyków i mieszkańców odległych krajów Azji pokazywano niczym zwierzęta w zoo na wystawach etnologicznych urządzanych w Londynie, Paryżu i innych stolicach europejskich od XVI do początku XX wieku." 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz