poniedziałek, 30 listopada 2015

"You are personally responsible for becoming more ethical than the society you grew up in."- Eliezer Yudkowsky

Ostatni dzień listopada. Mój pierwszy dzień pracy po seminarium. Nawet nie było tak zimno, jak się spodziewałam, więc do szkoły dotarłam zgrzana, ale na czas.
I zastałam tam dwoje uczniów, tych z mocną niepełnosprawnością.
Dostałam serwetki, dostałam kamienie i klej, nauczyłam się robić decoupage. Ili w tym coś narysowała, Richi przeglądał teledyski na youtube. A później razem zaczęli oglądać film. A potem drugi. A potem puszczono im siedmiominutową bajkę, która automatycznie przeskakiwała do początku. A później inną. I tak od, powiedzmy, 8:20, do obiadu o 11.
A ja w tym czasie wydecoupagowałam miliard kamieni i skończyłam ten cholerny zimowy pejzaż na gazetkę, który robię od trzech tygodni.

Nie ma wstydu w przyznaniu się do niewiedzy.
Tak więc, głośno i dosadnie: GÓWNO WIEM O PEDAGOGICE SPECJALNEJ.
To jest mój pierwszy (drugi, jeżeli liczymy dziesięciominutowy incydent w USA) kontakt z dziećmi naprawdę silnie upośledzonymi. Jedno z nich nie mówi w ogóle, drugie umie powiedzieć "Apa" i używa tego słowa ciągle, na określenie wszystkiego. Rozumieją, że "wujek" odnosi się do nauczyciela, rozpoznają, że jak wyciągasz rękę to prawdopodobnie chcesz ich gdzieś zaprowadzić. Wiedzą, że jedzenie z lady w stołówce trzeba położyć na tacy. Richi zazwyczaj pamięta o sztućcach. Umieją zasygnalizować, że muszą iść do łazienki albo że chcą inny mazak niż obecnie używany. Jedno z nich jest w stanie rysować "O", a gdy wykropkuje się to w zeszycie, to narysuje nawet N albo T. Najwyżej do góry nogami. Drugie tworzy artystyczne bazgroły tym co jest pod ręką, a następnie od razu zapomina, że je stworzyło.

Wiedzą też nie wstyd się pochwalić. Więc trochę ciszej: Wiem COŚ o nauczaniu przedszkolnym.
Mam włożone do głowy podstawowe zasady pracy z dziećmi.
A nawet gdybym nie miała, to myślę, że dosyć szybko doszłabym do wniosku, że niemalże trzygodzinne seanse nieprzemyślanych youtubowych klipów to nie najlepszy materiał edukacyjny.

Czy uważam, że mądrze wykorzystane cyfrowe środki przekazu mogą urozmaicić zajęcia i nauczyć czegoś dzieciaki? Oczywiście. To jedno z narzędzi, które mogą wykorzystywać rodzice i po które okazjonalnie może sięgnąć również pedagog.

Ale nie mogę się zgodzić z próbą umieszczenia tych mediów jako stałego elementu curriculum w tego typu klasie. Oglądanie telewizji zabija kreatywność, uczy odtwarzania. Męczy mózg. Powoduje zachowania antyspołeczne, drażliwość. W wypadku, gdy dziecko spożywa posiłek oglądając (a taka rzecz zdarzyła się dzisiaj), rozregulowuje to rytm jego organizmu. SZCZEGÓLNIE, gdy mówimy o dzieciach z Syndromem Downa, które mają problemy z kontrolą ilości i częstotliwością jedzenia.

W mojej wolontariackiej klasie komputer jest ciągle włączony. Dzieci mają do niego dostęp. Oglądają sobie zdjęcia, przełączają muzykę, czasami sprawdzają facebooka (TAK! Niemalże wszystkie nastolatki w szkole- te, które umieją czytać- mają facebooka. I chłopaka. I wiszące kolczyki. I chodzą z przyjaciółkami do łazienki na ploteczki). Wprawdzie komputer jest odwrócony monitorem w kierunku sali, więc nie mogą oglądać nic "niedozwolonego", ale ilości czasu spędzonego przed monitorem nikt nie kontroluje. Albo samego wpływu włączonego, dostępnego na wyciągnięcie ręki urządzenia.

Poważnie, wiem, jak mój laptop działa na mnie. Jak lep na muchy. Wyłączam go "już za 10 minut" od dwóch godzin. Marnuję kupę czasu, zamiast zając się czymś pożytecznym. Ale to mój wolny czas i mogę go marnować. A gdy będę musiała coś zrobić, to go wyłączę i to zrobię. Ponieważ, jako osoba zdrowa i świadoma, przez większość czasu umiem kontrolować swój dostęp do "nagrody" czy "przyjemności". Zostałam tego nauczona, i brak ciągłej stymulacji ze strony internetu podczas kilku godzin w szkole zdecydowanie się do tego przyczynił.
A przypominam, że mówimy o dzieciach (po pierwsze) z niepełnosprawnością (po drugie), którym zajmuje dużo więcej czasu i ćwiczeń wypracowanie rozwiązań najprostszych dla nas.


Do tego dzisiaj były skrócone lekcje, więc zaraz po obiedzie ta dwójka została wręcz wystawiona za drzwi, a ja przez kolejne długo tworzyłam dziesięć identycznych św. Mikołajów z kartek technicznych i waty, oraz malowałam trzy obrazki przedstawiające choinkę.
Co ja robię ze swoim życiem?
Nic nie robię.
Lub inaczej: wykonuję zadania ZA niepełnosprawne dzieci w czasie, gdy to one powinny się rozwijać wykonując je.

WHAT THE ACTUAL FUCK.

1 komentarz:

  1. Oj, ile ja widuję dzieci tabletowtych... Najbardziej przerażają mnie te, które nie ruszą śniadania/obiadu jeśli nie włączy się im bajki lub ulubionej gry. W dosłownie każdej restauracji to widzę :/

    OdpowiedzUsuń