piątek, 5 sierpnia 2016

Marzy mi się mieszkanie, do którego ludzie będą po prostu wpadać- na herbatę, na pogawędkę, na politykowanie, na noc, na weekend, w którym będą nosić „podomowe” dresy i sami zagotowywać wodę czy otwierać lodówkę. Takie mieszkanie, w którym będą czuć się kochani i zaopiekowani, w którym będą zbierać pozytywną energię i roznosić ją w świat.

Starając się spełnić to marzenia zapraszam do siebie masę nowopoznanych w różnych dziwnych miejscach świata ludzi i zawsze mówię to szczerze, jednak zazwyczaj mam świadomość, że wydarzy się to w najbliższej przyszłości. Wszechświat jednak ciągle upewnia się, bym nie przyzwyczaiła się do niby-wygodnej, niby-mojej, niby-chcianej ciszy. I niesamowicie dobrze, że to robi.
zdjęcie jeszcze z Jackson Hole, Wyoming, USA
Tak właśnie, zapowiedziany chwilę wcześniej, do Gdańska przyjechał Jonathan, Amerykanin pochodzenia Meksykańskiego obecnie pracujący na Ukrainie, którego poznałam w Armenii. Dostał pościel w misie, twarożek z rzodkiewką, całodobowy bilet i wycieczkę po nocnym Gdańsku i Sopocie. Niesamowicie dziwnie było widzieć kogoś, kto jednoznacznie kojarzy mi się z kontekstem treningu i gorącym Erywaniem w miejscach, które znam od dawna i dosyć dobrze.


Spędziliśmy razem intensywne 36 godzin, dostał oficjalny rozkaz od Jerzego, że ma przyjechać ze rok, to zostanie zabrany do daczy (z polska „na działkę”) i frrruuuu, wyleciał: do Krakowa.
(ale mam się nie martwić, Gdańsk podobał mu się bardziej)

Mgnienie oka później byłam w pociągu do Szczecina, nadrabiając zaległości czytelnicze i czując się troszkę na wagarach, a troszkę na wakacjach. Cały kolejny dzień dawałam się rozpieszczać naleśnikami, pierożkami i działkowymi pomidorkami, oraz rozpieszczałam się sama przewracaniem się na drugi bok dłużej niż zwykle, dłuuuugąąąą kąpielą z duuużąąąą ilością piany i kolejną książką. Wakacje pełną gębą, szczególnie, że temperatura u Seniorów jest iście szortowo-bikiniowa lub też bikiniowo-szortowa, w zależności od pokoju.

Całe życie jeżdżę do Szczecina, a pierwszy raz zwiedziłam go (semi)porządnie dopiero w zeszłe wakacje, gdy przyjechała ze mną Motywacja, która nigdy w Szczecinie nie była. Motywacja mi się zmieniła (na dużo fajniejszą, w mojej nieskromnej, nieobiektywnej opinii), więc zostałam przewodniczką wycieczki oprowadzając tegoroczną Motywację po atrakcjach turystycznych. Pogoda nam się nie udała, ale za to ucząc się na błędach, zamiast spędzić pięć godzin gubiąc się na rowerze gdzieś niewiadomogdzie, spędziliśmy dwie pieszo, za to oglądając wszystko, co mieliśmy do obejrzenia. I jeszcze znajdując chwilę na obiad (a potem miejsce w brzuchu na drugi, bo wiecie, Seniorowie).
Zwalczam penisy w przestrzeni publicznej.

A rano, ah rano, nakarmieni na zapas, z pudłem mirabelek pojechaliśmy na cudowną, niemiecką prowincję, robić rzeczy raczej niestandardowe...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz