wtorek, 26 lipca 2016

'International organizations need more radical staff members, singing birds are good in the forests'- Mamikon Hovsepyan, PINK Armenia

Czasami wszechświat wysyła nam znaki, które jednoznacznie sugerują, że wypadałoby zmienić kurs lub chociaż przemyśleć co i w jaki sposób się robi. I czasami człowiek całkowicie na przekór ignoruje te znaki, głównie dlatego, że może, oraz dlatego, że chce wierzyć, że jest wojownikiem. I czasem wychodzi mu to na dobre. 

Na trening dotyczący równości płci odbywający się w Armenii aplikowałam dzień przed maturą z geografii, zmęczona kuciem i potrzebująca odstresowania, traktując to jako odwracacz uwagi. Gdy dostałam maila stwierdzającego, że na 300 aplikacji moja znalazła się w trzydziestu wybranych, aż podskoczyłam. JADĘ NA KAUKAZ!

Kilka dni przed wylotem leżałam w łóżku z anginą. Zantybiotykowałam się, postawiłam na nogi i chyba tylko siłą woli doprowadziłam do wyjazdu. Doleciałam do Warszawy ze spóźnieniem (znak 2), odnalazłam hiszpankę, lecącą na ten sam trening i... dowiedziałam się, ze moja rezerwacja w hostelu została odwołana (znak 3, bum!).
W perspektywie miałam znalezienie się w najbardziej egzotycznym kraju, w jakim kiedykolwiek byłam, bez noclegu i znajomości języka. Przeanalizowałam znaki, przeleciało mi przez głowę, że masz babo placek, sama się pchałaś, rejon mojego mózgu odpowiedzialny za stres się przegrzał, wzięłam głęboki oddech, przeciągnęłam się, uznałam, że o czwartej to już w sumie jest jasno, dam sobie radę i tylko jako śmieszną opowieść wspomniałam mojej współpodróżniczce, że nie mam gdzie spać. A wtedy ona rozpromieniona powiedziała, że nie ma problemu, bo jej znajoma u której śpi i tak mnie zapraszała, tak na zapas.

I tak oto wylądowałyśmy we dwie w mieszkanku, kawalerce praktycznie, zamieszkanej przez trzy siostry i mamę. Jako najbardziej gościowy gość dostałam uprzywilejowane łóżko za szafą, gwarantujące mi troszkę prywatności, Rocio spała na kanapie, a nasze gospodynie na materacach na ziemi. Wieczorami zostawał nam w pokoju tylko malutki korytarzyk do wyjścia do kuchni i łazienki. Rano nakarmiły nas specjałami (ormiańskie jedzenie jest najlepsze na świecie!), wyjaśniły co warto zobaczyć, zostałyśmy odprowadzone kawał drogi mijając osoby świętujące wesele i rozpoczął się nasz dzień 1. w różowym mieście!

Erywań został w dużej części zbudowany z różowego tufu, skały wulkanicznej; ponieważ skała jest niejednolita, porowata, każda cegła ma troszkę inny odcień. Czułam się jak w grze komputerowej ze słabą rozdzielczością, budynki z pikseli, czadpetarda!

Tak wyglądają schody, na które wspina się osoba z anginą. Wprawdzie podobno można na górę wjechać, ale to oszukiwanie ;)
Człowiek z anginą po przejściu miliarda schodów Kaskady w 35 stopniowym upale.
Wielki pomnik zaraz koło parku, w którym upamiętnia się zwycięstwo armii sowieckiej nad nazistami. Prorosyjskie/prosowieckie nastroje trzymają się mocno. 
Opera. Od asfaltu promieniuje bardzo gorące gorąco, dzieciaków pełno, młodzież się bawi. 
Aleja Północna


Z Rocio dobrze spędzało mi się czas. Nie dość, że obie preferowałyśmy chodzenie z mapą jako sugestią, a nie zarzynanie się nad zobaczeniem absolutnie każdego pomnika, i doceniałyśmy urok posiedzenia w parku, to Rocio ma ogromne doświadczenie w działaniach pro-kobiecych/feministycznych. Spędziłyśmy razem absolutnie cały dzień, wracałyśmy po ciemku na piechotę, gubiąc się po drodze (a temperatura w Erywaniu spada minimalnie w nocy, więc można było nadal chodzić w szortach i sukienkach <3 ). Tak dużego poczucia bezpieczeństwa jak w stolicy Armenii nie miałam chyba nigdy- ani w Gdańsku, ani nawet w Kecskemet. Erywań jest jednym z najbezpieczniejszych miast świata. Wprawdzie za blondynką wodzi się oczami, ale z sympatią i zainteresowaniem, a nie obrzydliwym wyrazem pożądania na twarzy. Trąbi się, ale na wszystkich i wszystko, mówi się tym szybkie "cześć", a nie "hejmała,alemasztyłek,dajpopatrzeć"

W nocy nie widać też w ogóle bezdomności- za dnia raz na jakiś czas zaczepiała nas staruszka/ek, prosząc po rosyjsku o jałmużnę (wchodząc do restauracji i barów z automatu byłam witana po rosyjsku, większość turystów tego typu urody pochodzi właśnie z Rosji, część z Ukrainy), jednak w nocy jakby się rozpływali. Niemalże całe dwa tygodnie wyglądałam kogoś śpiącego na ulicy, co w Polsce jest częste, w Budapeszcie nagminne, a w Erywaniu nie występuje. Pod koniec wyjazdu wyczaiłam jedną (1) osobę śpiącą pod dachem metra. Na łóżku polowym, pod kocem, z butami koło łóżka, ubraniami złożonymi w kostkę i rzeczami położonymi na małej półeczce. 

Drugiego dnia po przyjeździe po wyściskaniu naszych gospodyń, nakarmieniu się ormiańskimi przysmakami i rozdaniu krówek, przemieściłyśmy się do hotelu w którym zakwaterowani mieli być wszystkie osoby uczestniczące w projekcie. Fakt, że nasz pokój był jeszcze nie gotowy nie zatrzymał nas ani na minutę- rzuciłyśmy bagaże koło recepcji i pojechałyśmy metrem na żetony na spotkanie z osobami działającymi w PINK Armenia, organizacji zajmującej się prawami osób LGBTQ+, edukacją seksualną i kilkoma innymi rzeczami. Koniecznie chciałam poszerzyć swoją wiedzę o sytuację osób nieheteronormatywnych w Armenii, przed wyjazdem wrzuciłam się w facebookowej grupie Against Homophobia in Armenia zapytanie, czy ktoś chciałby się ze mną umówić na kawę i mnie doedukować. I w tej sposób zostałam zaproszona do PINK.
Porozmawialiśmy, skumaliśmy się, zostawiłam im publikację dotyczącą par jednopłciowych wychowujących dzieci w Polsce (ok. 50 tysięcy dzieci!), a Rocio odświeżyła kontakt ze swoimi pracującymi tam znajomymi, których spotkała na innym treningu.

Zbierając się do wyjścia zapytałyśmy, które miejsca polecają do odwiedzenia. A ponieważ Ormianie są najgościnniejsi, jeden z nich nie tylko odprowadził nas na przystanek, ale też wsiadł z nami, by pokazać, gdzie mamy wysiąść (i całe szczęście, bo troszkę to była szalona jazda), a potem zaprowadził nas pod samo Erebuni, starożytne miasto-twierdzę. Wszystko pozamykane na cztery spusty, nasz przewodnik cośtam zagadał do strażnika, zakręcił się, dał mu łapówkę i taa-daam, weszliśmy na teren ruin, na których ostatnio znowu zaczęli kopać archeolodzy. Można? Można. 

Warstwa spodnia jest oryginalna, wierzchnia to rekonstrukcja

Bardzo cenię towarzystwo localsów, gdy szlajam się po nowych miejscach- znają miejsca i knajpki, których nie sposób wygooglać. Tego popołudnia zostałyśmy zaprowadzone do "knajpy, w której nieoficjalnie spotyka się społeczność LGBT" i w której nasz przewodnik znał niemalże wszystkich.
Armenia jest jednym z najgorszych krajów w Europie do bycia niehetero (gorzej wypada tylko Rosja i Azerbejdżan), a co normalne w towarzystwie aktywistów, tematem naszej rozmowy stały się prawa LGBT. I gdy normalnym, głośnym głosem mówiłyśmy "gay", "lgbt" lub podobne, nasza osoba oprowadzająca nasz uciszała, przypominając "pamiętajcie, gdzie jesteście".

Błękitny Meczet w Erywaniu, jedyny meczet w mieście, pochodzenia perskiego (należący więc do dużej mniejszości Irańskiej)
takie tam, ulice Erywania. Nasze selfie z tym graffiti zaginęło w akcji. :<
Wróciłyśmy do hotelu idealnie na czas, by zjeść obiad z innymi uczestnikami (czy mówiłam już, że ormiańskie jedzenie rządzi?). Tego wieczoru odkryłam też, że jestem dorosłym człowiekiem, który nie czuje presji, by na siłę brać udział w towarzyskim piciu alkoholu i, że jednak cenię swój czas sama ze sobą i sen. Więc poszłam odespać zwiedzanie. I bardzo mi z tym dobrze.

Rano zaczęliśmy trening od typowych zajęć zapoznawczych, przełamujących lody, dzielenia się oczekiwaniami i obawami, by następnie ruszyć na grę terenową- mieliśmy zaczepiając osoby w mieście dowiedzieć się, jak wygląda sytuacja równości płci w kraju. I głównie słyszeliśmy, że "w Armenii jest pełna równość płci", gdy jednak zadawaliśmy pytania pomocnicze, okazywało się, że guzik prawda, a oczekiwania wobec osób różnych płci są skrajnie różne, to mężczyzna w związku może dać lub nie dać pozwolenia na pracę przez kobietę, jak wcześnie kobiety wychodzą za mąż, jak wieczorami nie widać na ulicach kobiet, w pubach siedzą głównie mężczyźni. Argentyńczyk w naszej grupie mówił po ormiańsku, Amerykanin z Meksyku znał rosyjski. Po angielsku mówił mało kto, chociaż zdarzało się i tak.
Było to jedno z najciekawszych doświadczeń podczas tego tygodnia.


Zakończyliśmy grę w pubie stylizowanym na sowiecki, do którego drzwi trzeba było zadzwonić i czekać, na otworzenie z wewnątrz.

po mojej lewej siedzi Jonathan (meksyk/USA/Ukraina), dalej Eze (Argentyna), Pablo (Hiszpania), Borna (Chorwacja)
Wieczorem zabrano nas do winiarni. Znowu zachwycałam się temperaturą powietrza i jedzeniem- wino oddawałam towarzyszom wieczoru, wciągałam przystawki. Mniam.


Drugi dzień kursu zaczął się od gry przypominającej imiona, a następnie pracowaliśmy nad podstawowymi konceptami związanymi z szeroko pojętą płcią i prawami kobiet- różnica pomiędzy płcią kulturową/społeczną a biologiczną, LGBT+, feminizm. 


Po południu odkrywaliśmy, że kultura popularna, magazynowy mainstream, inaczej traktuje kobiety i mężczyzn. Troszkę marszczyłam brew, bo tezy przedstawiane tego dnia były raczej oczywiste dla każdego, kto kiedykolwiek słyszał o tych konceptach. Strasznie mi ulżyło, gdy podczas "grup refleksyjnych" Borna z Chorwacji potwierdził moje przemyślenia. "Dzisiaj cały dzień rozmawialiśmy o różnicy pomiędzy gender a sex. Naprawdę? Jesteśmy aktywistami i edukatorami. Czuję się niedoceniony."


Wieczorem dzieliliśmy się swoimi kulturami podczas "wieczoru kultur". Upychaliśmy na stolikach jedzenie, alkohole w plastikowych butelkach, mówiliśmy po kilka zdań. Moje przywiezione z kaszub tabaki z plastikowych, nielegalnie wyglądających woreczkach zrobiły absolutną furorę wśród tureckich wolontariuszy, a oglądanie wielkiego Jonathana, który chwilę po zażyciu ociera łzę i krzyczy, że stracił czucie w połowie twarzy, było bezcenne. Uczyliśmy się tańców Mołdawskich, Rosyjskich, Gruzińskich, Tureckich i Kurdyjskich... a potem poszliśmy na imprezę, party party przy rosyjskiej, granej na żywo, muzyce rockowej. I zaczęłam mieć poczucie, że tere-fere, mówię po angielsku, a w tej części świata bez znajomości rosyjskiego omija mnie ogromna część kultury.
+Koniaku nie pije się w szotach. Nawet jak się bardzo chce.
Moi ukochani 'jaka-dyktatura-pełna-demokracja' Białorusini
Lucy z UK oraz Roman- Polak chwilowo reprezentujący Anglię :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz