Kati się ucieszyła na mój widok, zdążyłam sobie wyobrazić, że coś się będzie działo, ale w odpowiednim momencie zza pleców wyciągnęła wielką belę materiału. Czadzior, to znowu tniemy prostokąty...
Plucha na dworze, koszyczek mi się wygiął, bo rower się wywalił kiedyś niedawno, gdy przepłacałam za orzechy, buty zamokły, i jeszcze te kwadraty. Więc tnę, wujek Janosz coś do mnie mówi, żartuje sobie, razem z Panią-Od-Maszyny-Do-Szycia uczą mnie słówek, tnę, tnę, tnę. Po trzeciej godzinie przychodzi Naczelna-Jędza-Ośrodka, która niezależnie co mówi, i tak masz wrażenie, że na Ciebie krzyczy i Twojej głowie wcale nie chce się nawet próbować rozumieć.
I mówi, że "nem jó", "nie dobrze". Jak to, kurza twarz, NEM JÓ!? No już naprawdę, żadna ze mnie krawcowa, ale nie dam sobie wmówić, że to co tu robię jest na tyle istotne, żeby mogło być zrobione NEM JÓ. Sama se tnij, babo, jak nem jó, pierdzielę, tania siła robocza, nie wolontariat.
Pokazuje, jak mam zaznaczać miejsca, w których chcę przeciąć, zupełnie zaprzeczając kobiecie, która mówiła zupełnie co innego kilka godzin wcześniej.
I moje narastające od rana smuty jakoś się tak zakręciły pod powiekami, kuźwa, no, żeby cała moja odpowiedzialność mieściła się pomiędzy piżamopodobnym materiałem i wielkimi nożycami, na co mi to było, gdzie ja się pchałam, chciałam, to mam, trzeba było iść na studia i nie myśleć o wielkich rzeczach, a mówili!
Aleale, jasne, jasne, już wycinam. Uwielbiam zbierać bawełenkę, mrug, mrug, nie daję po sobie nic poznać. Pogoda taka jakaś, szara, nie?
I aż chyba Janoszowi zrobiło się mnie żal. Bo stos prostokątów zrobił się naprawdę spory, zasuwam jakby mi płacili od sztuki, a tu jeszcze Jędza się czepia. Niesprawiedliwa niesprawiedliwość, gołym okiem widać idiotyzm mojego bycia w tym miejscu.
I jakoś wyczarował skądś planszę do chińczyka, taką z naprawdę ładnymi pionkami, które wyglądają jak miniaturowe szklane butelki po różnego rodzaju napojach. I gestem udał, że zrzuca cały ten durny materiał na podłogę i kazał mi zagrać. I zagraliśmy, we czworo, my dwoje, kobieta, która w zeszłym tygodniu robiła ze mną kwiatki i jeszcze jedna opiekunka. I polepszył mi się humor, zdecydowanie, przy wydawaniu obiadu już się uśmiechałam i ruchy też miałam szybsze, takie standardowo entuzjastyczne, jak to ja.
Najadłam się i nawet zaczęłam trochę wierzyć w to, o czym ostatnio wspomniał Felix (a co wtedy nazwałam Syndromem Sztokholmskim i kazałam mu się zamknąć)- że może to my oczekujemy za dużo? Że może tak ma być, że wolontariusze są trochę na doczepkę gdziekolwiek nie pójdą? Może to normalka, powinnam wycinać i dać innym żyć?
Ale po kolejnej godzinie cięcia prostokątów poszłam po rozum do głowy i uznałam, że nie. Nie oczekuję za dużo. Oczekuję, że będę pracować i pomagać. Oczekuję, że dostanę sensowne zadanie, czegoś się nauczę i pomagając będę miała satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Na to się zapisywałam, na to zasługuje, jestem wystarczająco dobra, by nalegać na spełnienie podstawowych założeń projektu. Żadne za dużo.
I tak pół godziny przed końcem pracy Pani-Od-Maszyny-Do-Szycia poprosiła, żebym przystopowała, bo ma za dużo prostokątów i nie wyrabia. Więc usiadłam na kanapie, koło drzemiącego dziadka i czytałam książkę, by potem spróbować wypocić negatywne emocje na siłowni.
I tym razem przestałam też być miła i wspominająca o ewentualnej możliwości dopasowania kilku rzeczy. Teraz weszłam na poziom "ten projekt jest nieodpowiedni, nudzę się, nie rozwijam, jestem sfrustrowana i smutna, nie wyobrażam sobie pracy w taki sposób aż do sierpnia. Co możemy zrobić?", na co dostaję smutną minkę i obietnicę, że mój mentor zapyta mojej szefowej. Zaznaczę, że jeden podpis na moim formularzu wakacyjnym załatwiano tydzień, a szefowa urzęduje schodami do góry, dokładnie w tym samym budynku.
Za to moja Gdyńska organizacja zareagowała przepięknie, dając mi nadzieję na popchnięcie czegoś do przodu.
Biorę głęboki oddech i liczę, że będzie tak, jak ma być, i nie będę musiała się odnajdywać w polskiej rzeczywistości za szybko. Chociaż w tej chwili ta opcja wydaje się niesamowicie pociągająca.
Nie poddaję się.
Zostań zostań, jeszcze na pewno zdąży się coś zadziać! :D Nie poddawaj się, trzymam kciuki. I podziwiam akcję z włosami - ja bym się nie odważyła. Kocham moje skołtunione kłaki, których i tak nikt by nie wziął, więc po co psuć tę relację? ;)
OdpowiedzUsuń