przyzwyczajam się
roweruję
jem Szwajcarskie jedzenie w English Chat Clubie
obieram 30 kiełbas (z zerowym lub nawet ujemnym seksualnym podtekstem)
uczę się reagować na dzieciaki w świetlicy chcące mnie zdenerwować ciągłym powtarzaniem "Motherfucker", mimo, że nie wiedzą, co to znaczy
jeżdżę do Budapesztu marznąć w centrum, trząść się w autobusie, wydawać miliony złotych monet na komunikację miejską (och jeju jak drogo!), rozmawiać po słowacku (nie znam słowackiego), pić herbatę z mlekiem (całkiem nowy wszechświat), głaskać koniki, próbować kupić bilet do domu na święta (bez sukcesu, świat przeciwko mnie), głosować w ambasadzie, wskazywać drogę, jeść burgera i kwadratowe donuty (tudzież doughnuty) i wracać po ciemku do Kecskemetańskiego domu, bo w miasteczku jakoś mniej samotnie niż w mieście.
jesień piękna na tych Węgrzech (naprawdę!)
A ja jeszcze nie jestem naprawdę chora ale brakuje mi naprawdę niewiele, więc czuję się źle, nie myślę najlepiej, połową mózgu oglądam pół-mądre rzeczy, czytam jednym okiem mądre rzeczy, i popycham umysł siłą woli do przodu, niech się uczy i rozwija, oh żeby już ten weekend przyszedł, to się położę i wygrzeję choróbsko bez wstawania przez trzy noce!
I proszę, jest notka jak należy, nikt mi teraz nie zarzuci, że zostawiam bloga leżącego z takim depresyjnym wpisem. Aaaaa psik!
Dobranoc i na zdrowie!
A tego burgera to w McD na Nyugati? Jeśli nie - polecam na następny raz go zobaczyć :) Zrobili go w budynku dworca i wygląda tam bardzo abstrakcyjnie i... w sumie ładnie.
OdpowiedzUsuńNie, burgera w stylizowanej na amerykańską burgerowni, ale za to z widokiem na Nyugati :)
UsuńDo budynku dworca weszłam dosłownie na chwilę i moim jedynym przemyśleniem było to, że jest zaniedbany i brudny. Następnym razem wejdę również do Maca ;)