Marzy mi się
mieszkanie, do którego ludzie będą po prostu wpadać- na herbatę, na pogawędkę,
na politykowanie, na noc, na weekend, w którym będą nosić „podomowe” dresy i
sami zagotowywać wodę czy otwierać lodówkę. Takie mieszkanie, w którym będą
czuć się kochani i zaopiekowani, w którym będą zbierać pozytywną energię i
roznosić ją w świat.
Starając się
spełnić to marzenia zapraszam do siebie masę nowopoznanych w różnych dziwnych
miejscach świata ludzi i zawsze mówię to szczerze, jednak zazwyczaj mam
świadomość, że wydarzy się to w najbliższej przyszłości. Wszechświat jednak
ciągle upewnia się, bym nie przyzwyczaiła się do niby-wygodnej, niby-mojej,
niby-chcianej ciszy. I niesamowicie dobrze, że to robi.
zdjęcie jeszcze z Jackson Hole, Wyoming, USA |
Tak właśnie, zapowiedziany
chwilę wcześniej, do Gdańska przyjechał Jonathan, Amerykanin pochodzenia
Meksykańskiego obecnie pracujący na Ukrainie, którego poznałam w Armenii.
Dostał pościel w misie, twarożek z rzodkiewką, całodobowy bilet i wycieczkę po
nocnym Gdańsku i Sopocie. Niesamowicie dziwnie było widzieć kogoś, kto
jednoznacznie kojarzy mi się z kontekstem treningu i gorącym Erywaniem w
miejscach, które znam od dawna i dosyć dobrze.
Spędziliśmy razem intensywne 36 godzin, dostał oficjalny rozkaz od Jerzego, że ma przyjechać ze rok, to zostanie zabrany do daczy (z polska „na działkę”) i frrruuuu, wyleciał: do Krakowa.
(ale mam się nie martwić, Gdańsk podobał mu się bardziej)
(ale mam się nie martwić, Gdańsk podobał mu się bardziej)
Mgnienie oka
później byłam w pociągu do Szczecina, nadrabiając zaległości czytelnicze i
czując się troszkę na wagarach, a troszkę na wakacjach. Cały kolejny dzień
dawałam się rozpieszczać naleśnikami, pierożkami i działkowymi pomidorkami, oraz
rozpieszczałam się sama przewracaniem się na drugi bok dłużej niż zwykle,
dłuuuugąąąą kąpielą z duuużąąąą ilością piany i kolejną książką. Wakacje pełną
gębą, szczególnie, że temperatura u Seniorów jest iście szortowo-bikiniowa lub
też bikiniowo-szortowa, w zależności od pokoju.
Całe życie jeżdżę
do Szczecina, a pierwszy raz zwiedziłam go (semi)porządnie dopiero w zeszłe
wakacje, gdy przyjechała ze mną Motywacja, która nigdy w Szczecinie nie była.
Motywacja mi się zmieniła (na dużo fajniejszą, w mojej nieskromnej, nieobiektywnej
opinii), więc zostałam przewodniczką wycieczki oprowadzając tegoroczną
Motywację po atrakcjach turystycznych. Pogoda nam się nie udała, ale za to
ucząc się na błędach, zamiast spędzić pięć godzin gubiąc się na rowerze gdzieś
niewiadomogdzie, spędziliśmy dwie pieszo, za to oglądając wszystko, co mieliśmy
do obejrzenia. I jeszcze znajdując chwilę na obiad (a potem miejsce w brzuchu
na drugi, bo wiecie, Seniorowie).
A rano, ah rano,
nakarmieni na zapas, z pudłem mirabelek pojechaliśmy na cudowną, niemiecką
prowincję, robić rzeczy raczej niestandardowe...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz