Dzięki temu (i troszkę też temu, że zaakceptowałam brak sensu w treściach przekazywanych na Politics, Culture and Society) miałam czas żeby wyjść z domu na grupowe spotkanie towarzyskie (raz, przy czym wróciłam do domu o północy ponieważ jestem leszczem i koniecznie chciałam iść na ćwiczenia rano), skoordynować pożegnalny obiad jednej z moich współlokatorek, rozkleić masę ulotek dotyczącą Licencjackiego (?) Magazynu Praw Człowieka (Undergraduate Human Rights Journal) na kampusie
oraz pójść na warsztaty z kreatywnego pisania z rekordzistą Guinnessa w największej ilości sylab wyrapowanych w minutę.
Powoli wkręcam się w Grupę Solidarności z Palestyną (Palestine Solidarity Grouop), szukam innych możliwości zaangażowania się i odkrywam, że nadal mam część mózgu odpowiedzialną za aktywizm. Jedna ze skrajnie homofobicznych organizacji pozarządowych miała czelność zbierać pieniądze w Unii Studenckiej. (Ich) pech chciał, że akurat szłam na darmową kawę i ploteczki do Grupy LGBT. Uh, kocham trochę przekładanie buzującej złości na skuteczną reakację.
***
Koniec semestru! Leżę w łóżku akademiku, jem libański odpowiednik pizzy (to okropne multikulti!), słucham jak pada deszcz i czytam nieakademicką książkę, podczas gdy moje ciało przechodzi uczelniany detoks. Nadzieja, że uda mi się odzyskać zakończenia nerwowe stracone przez wielogodzinne ślęczenie przy biurku wydaje jednak dość złudna- zaraz po przerwie świątecznej zaczynam sesję, co zostawia mnie z perspektywą przekopywania się przez sterty notatek dotyczących tendencji krajów postkolonialnych do przyjmowania ustroju socjalistycznego i tony wyjątków od tworzenia liczby mnogiej w arabskim. Najprawdopodobniej gdzieś pomiędzy barszczykiem a pierogami. I nagle cztery tygodnie wolnego wydają się zbyt krótkie, by odpocząć i wszystko odpowiednio przygotować.Ale nie zrozumcie mnie źle- socjalizm krajów postkolonialnych kręci mnie jak kołowrotek i trochę muszę ponarzekać, ale jest mi w tej chwili tak spełnienie w życiu, że to aż nierealne.
[miejsce na żenujący, coachingowy cytat o zmierzaniu na szczyt i pokonywaniu przeciwności]
To masz mój ulubiony żenujący cytat. Co prawda to słowa piosenki, a nie wzniosłego myśliciela pokroju Paulo Coelho, ale może przejdzie :')
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak Ci dobrze! <3
You gotta go and reach for the top
Believe in every dream that you got
You only living one so tell me?
What are you, what are you waiting for?
You know you gotta give it your all
And don't you be afraid if you fall
You only living one so tell me?
What are you, what are you waiting for?
Nickelback - What Are You Waiting For
Zawsze można też dodać "I lived" One Republic z adnotacją, żeby słuchać w trakcie lektury wpisu! :D
OdpowiedzUsuń