Spotkanie z przedstawicielem MSZ przebiegło lepiej, niż się spodziewałam- doza propagandowych odpowiedzi była obcięta do minimum, kilkukrotnie osoba pokazała rozbieżności pomiędzy stanowiskiem rządu a jego własnymi opiniami, odpowiadał na pytania i skupiał się na konkretach. Jedyne, czego mogłabym sobie życzyć to zabrania go na kawę i wypytania o szczegóły jego pracy w ambasadzie w... Korei Północnej (i Brazylii i Kongu i wielu innych).
Część seminaryjna trwała aż do późnej obiadokolacji, po której mieliśmy ochotę zalec w łóżkach i zawiązywać sadełko, jednak Berlin to Berlin i uznaliśmy, że w naszej sytuacji zostanie w pokoju świadczyłoby o skrajnym frajerstwie. Zabytki przełożyliśmy na kiedy indziej, nasza trójka (ja, Łukasz i Agata) postanowiliśmy zrobić sobie spacer po okolicy.
fot. Agata Skupniewicz Te duszki siedzą sobie na wielu nazwach ulic, przynosząc mi dużo radości :) |
Swój do swego, więc po dwóch godzinach szlajania się bez celu zupełnie przypadkiem wylądowaliśmy w dzielnicy pełnej tęczowych flag, tęczowych aptek, tęczowych pubów, tęczowych księgarni, a gdzieś na rogu znaleźliśmy poznańskiego Tymona obładowanego ukraińsko-rosyjskimi przysmakami.
fot. Agata Skupniewicz
To żaden alkohol, a ukraińska lemoniada o niezidentyfikowanych "całkowicie naturalnych" składnikach. |
A następnie się zgubiliśmy i po powrocie do hotelu nie mieliśmy ochoty robić absolutnie nic poza spaniem (i może kilkoma selfiaczami, ale to zawsze i niezależnie od warunków).
Jedną z takich osób był Sindyan Qasem z organizacji ufuq, która zajmuje się (wieloma rzeczami, a między innymi) edukacją anty-ekstremistyczną. Odwiedzają szkoły i, zamiast krzyczeć, że bycie wierzącym muzułmaninem prowadzi do zagrożeń całej społeczności (co często jest od nich oczekiwane), uczą krytycznego myślenia w odbiorze materiałów w internecie na podstawie materiałów Al-Kaidy i ISIS, uczą komunikacji i tolerancji. Ich publikacja dotycząca przeciwdziałania radykalizacji dostępna jest (po angielsku) TU.
Spotkaliśmy się również ze "świadkinią historii", osobą, która we wschodnim Berlinie zajmowała się edukacją obywatelską i razem z Martinem-organizatorem tego seminarium, który działał na zachód od muru- prowadzili warsztaty i działali na rzecz zrozumienia.
Po spotkaniu byliśmy (ja, Łukasz i Agata, standardowo) tak zmaltretowani cały dniem wrażeń, że nawet nie czuliśmy się jak buły, gdy zamiast uderzać do berlińskich pubów przebieraliśmy się w piżamki :)
(zmęczona jestem nieznośna dla siebie i otoczenia, 8 godzin snu albo wieczorem będziecie mieli ochotę zrzucić z klifu. Nie wyobrażam sobie próby zrozumienia berlińskiego metra na obniżonej koncentracji, głęboko podziwiam osoby, które przez cały trening wieczory spędzały w pubie i przeżyły.)
Z perspektywą pięciu godzin dla siebie, trzykrotnie zgubiliśmy się w sieci komunikacji miejskiej, dzięki czemu doświadczyliśmy powszechności edukacji seksualnej w Niemczech.
Uwolnieni z kolejki, zaczęliśmy zwiedzanie od spaceru w Tiergarten, odpowiedniku Central Parku, wielkiej połaci zieleni zaraz w centrum miasta. Cieplutko, beztrosko, bez tłumów. Wpadliśmy na ambasadę Hiszpanii, grajków, nagich ludzi.
Tak, nagich ludzi.
Moją pierwszą reakcją było: Jeju, czy nikt im nie powiedział, że mogę za to zostać aresztowani!?
Ale nie mogą. W Niemczech nagość jest traktowana jak coś naturalnego i niewstydliwego. Nagie ciało to nagie ciało, każdy takie ma, not a big deal. W Tiergarten opalają się osoby o różnym stopniu rozebrania, a dziwi to chyba tylko turystów.
W centralnej części parku stoi kolejny z symboli miasta- Kolumna Zwycięstwa- ileżeśmy się naszukali przejścia podziemnego, żeby się tam dostać! A gdy już się dostaliśmy, uciekaliśmy z powrotem do Parku- o ile temperatura pomiędzy drzewami była optymalna, asfalt dookoła Kolumny sprawiał, że nie dało się tam długo wytrzymać- prawie jakbyśmy byli na patelni :)
Oh jeju, niewypaleni aktywiści, zmieniacze świata. Bije od nich energia i piękno, oczy im się błyszczą, inspiracja aż wibruje w powietrzu.
Ponieważ historia lubi się powtarzać, a budowanie ścian i murów nigdy niczego nie rozwiązało, w ramach projektu pojechaliśmy zobaczyć pozostałości Muru Berlińskiego. Nasz przewodnik był niesamowity, pozwolił nam kompletnie zrozumieć o co chodziło, dlaczego i jakie były tego skutki. Nie mogłam oderwać od niego oczu i uszu, a sama historia podziałów i muru nagle stała się dużo bardziej realna i prawdziwa.
Zasłuchaliśmy się. |
Resztę dnia pracowaliśmy nad projektami, które moglibyśmy zaimplementować w swoich społecznościach (co wprawiło mnie w melancholijny nastrój, skoro moja społeczność już niedługo nie będzie moim miejscem działalności, a nowa społeczność jeszcze nie jest "moja"; nie mam wiedzy, jak w niej działać, ani sieci kontaktów która jest niezbędna by ruszyć z czymolwiek).
Spotkaliśmy się również ze "świadkinią historii", osobą, która we wschodnim Berlinie zajmowała się edukacją obywatelską i razem z Martinem-organizatorem tego seminarium, który działał na zachód od muru- prowadzili warsztaty i działali na rzecz zrozumienia.
Po spotkaniu byliśmy (ja, Łukasz i Agata, standardowo) tak zmaltretowani cały dniem wrażeń, że nawet nie czuliśmy się jak buły, gdy zamiast uderzać do berlińskich pubów przebieraliśmy się w piżamki :)
Nieuderzanie nigdzie wyszło nam na dobre biorąc pod uwagę stan grupy, która wyszła. Po prezentacji naszych projektów i zakończeniu części seminaryjnej byliśmy w stanie chwycić plecaki i ewakuować się do centrum, zamiast rozglądać się za kolejną filiżanką kawy.
(zmęczona jestem nieznośna dla siebie i otoczenia, 8 godzin snu albo wieczorem będziecie mieli ochotę zrzucić z klifu. Nie wyobrażam sobie próby zrozumienia berlińskiego metra na obniżonej koncentracji, głęboko podziwiam osoby, które przez cały trening wieczory spędzały w pubie i przeżyły.)
Z perspektywą pięciu godzin dla siebie, trzykrotnie zgubiliśmy się w sieci komunikacji miejskiej, dzięki czemu doświadczyliśmy powszechności edukacji seksualnej w Niemczech.
"W górę czy w dół, użyj prezerwatywy" |
"Twój ex nadal cię swędzi? (idż) do lekarza." |
"Niesamowicie zwyczajny. Użyj prezerwatywy." |
Uwolnieni z kolejki, zaczęliśmy zwiedzanie od spaceru w Tiergarten, odpowiedniku Central Parku, wielkiej połaci zieleni zaraz w centrum miasta. Cieplutko, beztrosko, bez tłumów. Wpadliśmy na ambasadę Hiszpanii, grajków, nagich ludzi.
Tak, nagich ludzi.
Moją pierwszą reakcją było: Jeju, czy nikt im nie powiedział, że mogę za to zostać aresztowani!?
Ale nie mogą. W Niemczech nagość jest traktowana jak coś naturalnego i niewstydliwego. Nagie ciało to nagie ciało, każdy takie ma, not a big deal. W Tiergarten opalają się osoby o różnym stopniu rozebrania, a dziwi to chyba tylko turystów.
fot. Agata Skupniewicz |
fot. Agata Skupniewicz |
W centralnej części parku stoi kolejny z symboli miasta- Kolumna Zwycięstwa- ileżeśmy się naszukali przejścia podziemnego, żeby się tam dostać! A gdy już się dostaliśmy, uciekaliśmy z powrotem do Parku- o ile temperatura pomiędzy drzewami była optymalna, asfalt dookoła Kolumny sprawiał, że nie dało się tam długo wytrzymać- prawie jakbyśmy byli na patelni :)
fot. Agata Skupniewicz |
fot. Agata Skupniewicz |
Granicę Parku wyznacza Brama Brandenburska, która od zjednoczenia Niemiec symbolizuje Pokój i Wolność, a przy której tłoczą się tłumy turystów, naganiaczy na "darmowe wycieczki" (jasne, jasne, już miałam do czynienia z "darmowymi wycieczkami" i nigdy więcej), sklepikarzy i wszelkiej maści tłum.
fot. Agata Skupniewicz |
Czas powoli nam się kończył, a tego dnia miało się odbyć jeszcze "wydarzenie LGBT", jak przedstawiły to nam osoby z grupy mówiące po niemiecku. Nie mieliśmy pojęcia co to za wydarzenie ani jakie dokładnie są jego godziny, ale park w którym się odbywał mieliśmy zaznaczony na mapie, więc poszliśmy, bo co mieliśmy nie iść.
Okazało się, że ma to coś wspólnego z festiwalem muzycznym (techniawa unosiła się nad wydzieloną strefą), chociaż tłumy po prostu spędzały czas piknikując (tym razem wszyscy ubrani, niektórzy z dziećmi). Zalegliśmy na trawie, zdjęliśmy buty i wystawiliśmy buzie do słońca i nawet umca-umca w tle było niemalże niesłyszalne.
Najostatniejszym na świecie punktem programu całego treningu była kolacja pożegnalna w arabskiej restauracji, gdzie hummusy, falafele, kuskus i wszelkiego rodzaju przysmaki leżały na wyciągnięcie ręki, popijane irańskim słonym kefirem z wodą i miętą, do którego ciężko było mi określić swój stosunek. Zrobiłam za to mentalną notatkę, że muszę go pić dużo a dużo, gdy już wyląduję na Bliskim Wschodzie, bo jest tak dziwny, że aż mnie stymuluje intelektualnie.
Słysząc "Berlin" bardzo długo pierwsze na myśl przychodziło mi "My, dzieci z Dworca ZOO" i po północnej przejażdżce do hotelu widziałam rzeczy, które wyglądały jak wyjęte z tej książki. Nigdy w życiu nie widziałam tylu obdartych młodych osób, które swoją bladością, zapadniętymi policzkami, niezagojonymi ranami i słabym proszeniem o coś do picia zmuszały do refleksji jadących tych, którym w życiu się udało.
Maria vs Rzeczywistość. Przegrałam z kretesem i ciążącym winą pełnym brzuchem.
Rzeczywistość została jednak zepchnięta daleko w ciemne zakamarki umysłu gdy tylko weszłam pod cieplutki prysznic, pod cieplutką kołderkę i śniłam swoje cieplutkie sny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz