poniedziałek, 18 stycznia 2016

"Nie wolno niczego nie robić tylko dlatego, że nie można zrobić wszystkiego."- Iwan Turgieniew

Zostało postanowione: wracam do domu!
Bilet kupiłam, 6 lutego rano wysiądę zgrabnie z pendolino, moje walizy uniosą się za mną i będę oficjalnie w domu, na czas wystarczająco długi, by chcieć znowu gdzieś wybyć, a na tyle krótki, bym jeszcze za Gdańskiem zatęskniła. Gdzieś w okolicach pół roku pobędę, taki jest plan, i trochę mnie przeraża każdy ze scenariuszy następujących po tym okresie.

 Od kiedy wiem, że wyjeżdżam pobyt w Kecskemet jest dużo milszy. Moja głowa wie, że już jej tu niedługo nie będzie, więc cieszy się jeżdżeniem na rowerze, piciem herbaty w barze w byłej synagodze (która jest przepiękna i będę o tym trąbić w każdym kierunku, zawsze), oglądaniem sztuki w Domu Kultury (której technika jest naprawdę niesamowita, w życiu czegoś takiego nie widziałam, piękne!), robieniem groźnej miny do Gabora, gdy opierając się o ladę w kuchni pozwala sobie na za dużo, tym, że okazało się, że ochroniarz w Centrum Dla Bezdomnych jednak coś czai po angielsku (i to całkiem nieźle, skoro był w stanie nazwać moją szefową diabłem), tym, że Anna wpycha mi słodycze i przytula niemalże matczynie za każdym razem, gdy mnie widzi.

Koordynatorzy z Budapesztu przyjechali z nami pogadać. Podzieliliśmy się na grupy, Felix rozmawiał z koordynatorką znającą niemiecki, ja z Leventem, Główny Boss Organizacji z naszą szefową. Nikt nie rozmawiał z naszym mentorem (i dobrze, bo biedny by chyba się zatrząsł na śmierć jak mały kurczaczek). Potem szefowa, GłównyBoss i koordynatorka usiedli z Felixem, żeby sobie wyjaśnić, jakie ma uwagi. Felix tylko się zastanawia, jak tu spieprzyć do Budapesztu, więc ich burza mózgów interesowała go tyle, co ich obchodziły moje obserwacje na temat chorego systemu zarządzania organizacją. Cóż, najwyraźniej decydując się na wyjazd tracę prawo do mojego zdania będącego wysłuchanym. Tracą, powiem szczerze.

I odbyło się drugie spotkanie grupy LGBT, obejrzeliśmy jeden z moich najulubieńszych filmów, tym razem w całości po węgiersku (tutaj wszystkie filmy się dubbinguje), dyskutowaliśmy, co by tu zrobić w miejscowości wielkości Dąbrowy Górniczej by walczyć z heteronormą, poszliśmy na kawę i czekoladę i jedzenie. I było super, Eszter tłumaczyła jak szalona, żebyśmy wszyscy się zrozumieli, wszyscy podniesieni na duchu po niesamowitej historii z filmu i ciekawych perspektywach.
Usłyszałam, że jestem superodważna, bo tak za granicę pojechałam i tak otwarcie się angażuję w ten typ działalności, w domu, tutaj, wszędzie.
W żadnym wypadku nie myślę o sobie w tych kategoriach, więc tylko się uśmiechnęłam i ładnie podziękowałam.
Zmieniliśmy temat, rozmawialiśmy o Paradach. Planuję wrócić do Budapesztu latem, na BudapestPride, czym podzieliłam się z grupą (było nas 6, na spotkaniu 7). Eszter przybiła mi wzrokową piątkę, a potem przetłumaczyła coś, co powiedziała jedna z kobiet. A powiedziała, że kiedyś, dawno była na Paradzie, gdy leciały w ich stronę kamienie. Ale że w ciągu ostatnich kilku sezonów się tam nie pokazywała, bo boi się, że rozpozna ją ktoś z pracy, tam lub na zdjęciach, i zostanie zwolniona.
Oburzyłam się strasznie, że co to ma być, Unia Europejska, prawo, dyskryminacja!
Eszter popatrzyła z politowaniem, Maria, toć nikt jej nie zwolni za orientację. Znajdzie się inny powód.

I wtedy popatrzyłam w moją czekoladę i musiałam odczytać z niej jakieś mądrości, bo nagle mnie olśniło.
Olśniło mnie, że te dwie kobiety, co przyjechały razem, weszły razem, siedziały razem, to nie kumpelki, tylko partnerki. Możliwe nawet, że prawnie też (Węgry umożliwiają zawieranie związków partnerskich), a jednak żyją w takim środowisku, w którym nie okazują sobie żadnych uczuć publicznie.
A na Węgrzech uczucia publicznie swoim partnerom okazuje się zdecydowanie bardziej, niż w Polsce. Ludzie się dotykają ciągle, trzymają sobie za ręce, obcałowywują po środku chodnika, osoby w wieku moich rodziców siadają sobie w parkach na kolanach, to jest kulturową normą.
A jednak przez cztery godziny spotkania laski zachowywały się, jakby pomiędzy nimi był wielki balon.
Aż mi się przypomniał Białystok, gdzie przeżyłam pierwszy szok tego typu.
I zatęskniłam za Misiorami, które są najuroczsze na świecie, i za Gdańskiem, i za Tolerado  i w ogóle, za lewactwem całym, już w większości zbudowanym i gotowym mnie ugościć w wymoszczonym ciepełku, zorganizowanymi festiwalami, marszami, pokazami.

Więc następnego dnia w sobotę (16.01), po zbesztaniu samej siebie za zostawienie wszystkich możliwych flag w Gdańsku, zapakowałam Eszterską flagę, kupiłam w sklepie dwie kolejne i wylądowałam z Taz pod ambasadą Polski, biorąc udział w zorganizowanej przez Węgrów manifestacji antyOrbańsko-Kaczyńskiej. Było super.
by Erzsébet Berta (przeurocza starsza Pani z aparatem i niezłą pompą)
by Erzsébet Berta
Arkadiusz- twarz Polskiego LGBT na Węgrzech
Wszystkie zdjęcia poniżej zostały wykonane przez Erzsébet Bertę.
DEMOKRACJA. Poniżej po węgiersku: jesteśmy z Wami.
A na rozgrzewkę poszliśmy (również z Georgiem z Niemiec, który zdążył akurat na pożegnalnie grający hymn) do kawiarni wyglądającej w środku jak domek na drzewie, i na naleśniki, które zamówiliśmy w ilości "do dzielenia się" (jeju, jak dawno nie kupowałam jedzenia, żeby się nim dzielić!) i robiliśmy dużo rzeczy, które chciałabym robić nie od wielkiego dzwonu, tylko często. 
I dlatego wracam do domu. I już mi trochę tęskno do widoku Parlamentu i do międzynarodowego towarzystwa, ale co się odwlecze...
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz