Ponieważ studiuję kierunek łączony, realizuję podstawę programową zarówno z Arabskiego jak i z Rozwoju Międzynarodowego. Ilość credits (odpowiednika ECTSów, punktów za każdy przedmiot) które realizuję jest taka sama, jak wszystkich innych studentów pierwszego roku, jednak w odróżnieniu od ludzi studiujących jeden kierunek, nie miałam możliwości zapisania się na żadne zajęcia z puli zajęć do wyboru, ani na tzw. Discovery Modules, czyli zajęcia z wydziału na którym nie studiuje, ale które mnie interesują.
W idealnym świecie gdzieś pomiędzy obowiązkowymi wykładami i ćwiczeniami chodziłabym na obowiązkowe-z-wyboru Creative Writing ("Kreatywne Pisanie") albo Kobiety w Islamie. Ale świat nie jest idealny, doba ma tylko 24 godziny, a ja pełne zaufanie do Uniwersytetu, że oferuje mi to, czego potrzebuje.
Większość moich zajęć trwa dwa semestry, a prezentują się tak:
Early and Medieval Islamic History (Wczesna i Średniowieczna Historia Islamu)
Prowadzona przez przecudowną doktorkę, która stara się, by wszyscy dobrze się czuli w jej klasie. W ciągu roku poznamy dzieje Świata Arabskiego od powstania Islamu w VI wieku n.e do podbicia Egiptu przez Ottomanów w XVI wieku. Jeden wykład raz w tygodniu, ćwiczenia co drugi tydzień. Na historii całe życie siedziałam w ostatniej ławce, zobaczymy, czy tym razem coś mi w głowie przeskoczy ;)
Making of the Modern World (Tworzenie Współczesnego Świata)
Czyli jak to się stało, że niektóre kontynenty ociekają bogactwem, a w innych co 4 sekundy człowiek umiera z głodu. Szybka odpowiedź: kolonializm. (jeszcze szybsza: kapitalizm). Tu będziemy analizować wydarzenia od momentu ludobójstwa Indian przez ludzi Kolumba, imperializm, post-kolonializm, niepodległość i socjalizm w Krajach Globalnego Południa, aż po czasy współczesne i współczesne niewolnictwo.
Przed rozpoczęciem zajęć na wykładach wprowadzających kilkukrotnie usłyszeliśmy, że wykłady są po to, żeby dać nam podstawę do dalszych poszukiwań, żeby postawić pytania i, że czytanie zadanych rozdziałów jest kluczowe dla zrozumienia problematyki poruszanej na zajęciach.
Więc skoro kluczowe, to kluczowe, wypożyczyłam książki z biblioteki, zrobiłam notatki, przyszłam się UCZYĆ o niezdrowych zależnościach i ekonomicznym uzależnieniu wielu krajów Afryki od byłych mocarstw.
A tutaj przed rozpoczęciem wykładu dziewczyna z napisem "Ocalmy Słonie" na koszulce wskakuje na stół i zaczyna krzyczeć, że mamy JEDYNĄ i NIEPOWTARZALNĄ szansę żeby ZMIENIĆ ŚWIAT. Czy chcemy RATOWAĆ SŁONIE albo UCZYĆ DZIECI W AFRYCE ANGIELSKIEGO, a przy okazji PŁYWAĆ Z DELFINAMI, POJECHAĆ NA SAFARI, ZOBACZYĆ LAS RÓWNIKOWY? I my możemy spędzić TYDZIEŃ (sic) w AMERYCE POŁUDNIOWEJ, AZJI albo AFRYCE, wystarczy, że przyjedziemy na spotkanie informacyjne i przy zapisie dostaniemy KOSZULKĘ ze SŁONIEM.
Spojrzałam na kolesia koło mnie i zapytałam, czy słyszał kiedyś o wolonturystyce. Kiwnął głową, zmarszczył brwi. Listę z zapisami na spotkanie informacyjne przesunęliśmy dalej opuszkami palców, jakby można się od niej było czymś zarazić.
Zastanawiałam się, czemu wykładowca nie kazał jej spieprzać na drzewo i szerzyć swoje białozbawicielskie bzdury gdzie indziej. Toć musiał sobie doskonale zdawać sprawę ze szkodliwości takich projektów (ekhem ekhem, pracował w Ugandzie dla ONZ jako konsultant do spraw rozwoju, zna swój przedmiot od podszewki). Czemu nie odniósł się do tego podczas wykładu? Mówił dużo o oduczaniu się tego, czego nas nauczono o świecie, o praniu mózgu w edukacji formalnej, o pomijaniu faktów i narracji ze strony społeczeństw najechanych, o przekłamywaniu historii.
I super, ale o ten wolontariat za hajsy to jeszcze muszę go zapytać.
(a za każdym razem gdy mijam ulotkę mówiącą, że "Możesz zmienić świat w tydzień" trochę wymiotuję, bo to tak bardzo kłamliwe kłamstwo, że bardziej się nie da. Chyba, że Ci państwo posiadają tajemną wiedzę, jak to zrobić. W takim wypadku sugeruję się nią podzielić z jakimś tam czerwonym krzyżem czy innymi lekarzami bez granic)
Politics, Culture and Society (Polityka, Kultura i Społeczeństwo)
Te zajęcia mają nam przybliżyć "teoretyczne i praktyczne zagadnienia będące podmurówką polityki w kontekście międzynarodowym". Będziemy się przyglądać kolonializmowi, nacjonalizmowi, demokracji, Marksowi (w ciągu ostatniego tygodnia słyszałam "Marks" częściej niż przez ostatnie dwadzieścia lat życia), globalizacji i mediom poprzez analizowanie tekstów.
Nie do końca wiem co to wszystko znaczy, ale chyba nie jestem w tym odosobniona. Jeden wykład w tygodniu, co trzy tygodnie ćwiczenia. Najciekawsze jest to, że co trzy tygodnie zmienia nam się osoba prowadząca zajęcia- będziemy mieli i miały styczność ze specjalistami z wielu dziedzin nauk społecznych i politycznych.
(O, na pierwszym wykładzie w ramach przykładu "krajów w których demokracja jest zagrożona" wykładowca podał Turcję i Polskę. Poczułam, że nasza narodowa problematyka została dostrzeżona.)
Arabski
Główny cel bycia tutaj. W tygodniu mam 8 godzin języka, 6 na wykładzie, który rozmiarem grupy i salą przypomina standardowe zajęcia w liceum oraz dwie ćwiczeń, gdzie mamy mówić, mówić, mówić w grupie dziesięciu osób.
Na razie widać wyraźną różnicę poziomów pomiędzy ludźmi, którzy umieją czytać (co nie znaczy, że rozumieją cokolwiek. Znają alfabet.) i tymi, dla których to jest pierwszy kontakt z językiem.
Strasznie nie lubię być najgorsza w rzeczach na których mi zależy, więc robię wszystko, by utrzymać poziom skupienia 150% i zapamiętywać wszystko, co było powiedziane (podobno do Bożego Narodzenia poziomy mają się wyrównać, a studenci przychodzący bez wcześniejszej wiedzy często kończą z najlepszym opanowaniem języka. Zobaczymy, zobaczymy ;) )
Do końca pierwszego semestru mamy mieć opanowany poziom A1 (baaardzo podstawowy), do końca roku skończyć A2. Kończąc studia zakłada się, że będziemy znać Modern Standard Arabic ("Współczesny Standardowy Język Arabski" czyli ten używany w mediach i polityce) na poziomie C1/C2, czyli na poziomie mojego obecnego angielskiego. Trzymajcie kciuki, bo czeka mnie dużo pracy!
I...
tyle.
15-16 godzin spędzanych na zajęciach, masakryczna ilość okienek, ogrom materiałów do przerobienia we własnym zakresie, czuję rosnący mózg wiedzawiedzawiedzawiedza!
Kocham mój uniwersytet bardzo bardzo, a jeszcze bardziej kochałam, że mogłam jeździć tam rowerem i zajmowało mi to piętnaście minut.
Rower z drugiej ręki znaleziony w internecie kosztował niewiele, w stanie był bardzo dobrym, a Clara była na tyle miła, że pojechała go odebrać ze mną. Okazało się, nie rowerów autobusami przewozić nie można, więc osiem mil przepedałowałam do domu opalając buzię i dziękując miłym panom programistom za GoogleMaps.
I tego szczęścia byłoby na tyle, bo po niecałym tygodniu użytkowania ktoś mi go zwinął spod akademika.
No me gusta.
To jak macie i włoski i creative writing i jeszcze jest to w Anglii, to spodziewaj się mnie tam najdalej za 3 lata (w idealnym scernariuszu zrobię czary-mary i trafię tak za rok.) I ten semestr za granicą, ach :') Muszę o tym wszystkim poczytać!
OdpowiedzUsuńBardzo podobają mi się Twoje zajęcia. Powodzenia z językiem, na pewno szybko go opanujesz! :D A tak z czystej ciekawości, ile języków już znasz?
& współczuję roweru :( Ja chciałam sobie w Stanach ogarnąć rower, ale szczerze mówiąc nie ma po co, bo przy tej ilości autostrad i dróg szybkiego ruchu bez alternatywy i tak bym tym rowerem nigdzie nie dojechała :( Na spacer nawet nie mam gdzie wyjść, ratunku!
Pozdrawiam, powodzenia w przyszłym tygodniu! Może to będzie właśnie ten tydzień podczas którego zbawimy świat? ;)
O, planujesz GEDować? Trzymam kciuki, żeby czary-mary zadziałało (chociaż w takim wypadku możesz już chcieć rzucić okiem na UCAS, bo z tego co pamiętam aplikacje na studia licencjackie kończą się w styczniu- nie musisz mieć jeszcze wtedy wyników, nie bój się ;) )
UsuńZnam polski i angielski (chociaż nadal nie na takim poziomie, na jakim bym chciała). Troszkę rozumiem po niemiecku, ale te podstawowe zwroty, które znałam zostały wyparte przez podstawowe zwroty po węgiersku. Więc w sumie ze spokojem sumienia mogę powiedzieć, że dwa (chociaż nadal, pomimo 8.5 z IELTSA, nie powiedzialabym, że po angielsku mówię biegle).
Oh jeju, Stany i te ich jeżdżenie autami. Pewnie by Cię aresztowali za jazdę rowerem ;) Próbowałaś siedzieć na ganku i produkować witaminę D? Trochę się wtedy człowiek czuje jak w miasteczku po apokalipsie zombie, nikogo nie ma na zewnątrz ;)
xxx
Hihihi u mnie i tak jest jak po apokalipsie zombie, bo nasza farma jest oddzielona takim jakby lasem od sąsiadów + mieszkamy na wzgórzu, więc w ogóle sąsiadów ni widu ni słychu. Ale raz wyszłam na spacer z psem i doszłam do wniosku, że w razie jakiegoś wypadku tylko pies mógłby wezwać pomoc, o ile znalazłby kogokolwiek, do kogo można się po nią zwrócić.
UsuńAle i tak jest bardzo fajnie :)
Ostatnio zastanawiam się, jak bardzo ciężkie byłyby dla mnie studia około matematyczne (np. ekonomia), bo takie cudo połączone z językami mogłoby coś dać. Ale bez kalkulatora leżę i od początku jadę na korepetycjach, więc to chyba jednak nie dla mnie ;)